5. Sara

29 3 0
                                    

Z oddali zaczynały docierać do mnie dźwięki. Nie umiałam ich zidentyfikować, ale były w jakiś sposób znajome. Przeciągnęłam się w rozkosznie miękkiej pościeli, powoli otwierając oczy.

Mhmm, przyjemnie...

Usiadłam gwałtownie jak tylko wróciło wspomnienie mężczyzny, który wykręcił mi ręce. W tej samej sekundzie niemiłosierny ból głowy prawie rozłupał mi czaszkę. W poszukiwaniu ukojenia wróciłam do pozycji wyjściowej; skupiłam się, by przypomnieć sobie jak najwięcej.

Nieznajomi prowadzący mnie do auta; niewyraźnie wspomnienie kolejnego mężczyzny, który mówił, że pożałuję... tylko czego? Wszystko wydawało się zatarte, odległe. A nie, jeszcze chyba... tak, na pewno był tam brunet, którego spotkałam w piątek.

Co tam robił? To on mnie porwał?

Mimo dalszych prób, nie umiałam przywołać z pamięci nic konkretnego. Ostrożnie rozejrzałam się wokół.

Leżałam na wielkim łóżku w jasnej, minimalistycznie urządzonej sypialni. Z jednej strony widziałam bezpośrednie przejście do garderoby, a na jej końcu zamknięte drzwi. Przez duże okno wpadały promienie słońca, ale nie miałam pojęcia która jest godzina. W pokoju nie było zegarka. Odruchowo chciałam sprawdzić ją na telefonie, nigdzie jednak nie zauważyłam torebki.

W ogóle niczego nie zauważyłam, poza dużą komodą, zajmującą pół ściany. Żadnych ramek ze zdjęciami, roślin w doniczkach, pamiątek z podróży. Nawet figurki słonia z podniesioną na szczęście trąbą. Może właściciel sypialni był pedantem. Albo wyjątkowo skrytym człowiekiem. Albo seryjnym mordercą, porywaczem, gwałcicielem lub jeszcze innym psycholem, który używał tego miejsca tylko do przetrzymywania swoich ofiar. Z ulgą stwierdziłam, że nie jestem w żaden sposób skrępowana, ani przykuta, a przede wszystkim – ciągle ubrana; wcale jednak nie poczułam się bezpieczniej.

Najciszej jak umiałam stanęłam na podłodze; wtedy dotarło do mnie jeszcze coś – nie miałam butów. To zdecydowanie utrudniało mi ewentualną ucieczkę. Podeszłam do okna, by zorientować się w terenie.

O Matko Boska Częstochowska.

Było wysoko. Bardzo. Widziałam dachy okolicznych budynków. Żadnych szans na wyjście przez okno, nawet gdyby się otwierało.

Trudno. Musiałam sprawdzić inne drogi.

Obok łóżka znajdowało się wejście do łazienki, drzwi były otwarte. Zajrzałam tam, a zaraz potem bez namysłu sprawdziłam zawartość szafek. Większość była pusta; w nielicznych znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy jak golarka, pasta do zębów, blister ibupromu. Nabrałam pewności, że mieszka tu samotny mężczyzna.

– Widzę, że już wstałaś.

Zaskoczona krzyknęłam i popchnęłam szufladę, która zamknęła się z trzaskiem. Odwróciłam się na pięcie, a na widok faceta zatrzasnęłam drzwi, po czym szybko przekręciłam zamek. Na dźwięk pukania, cofnęłam się aż pod samą umywalkę.

– Saro, rozumiem, że chcesz prywatności w łazience i zapewniam, że nie będę przeszkadzał. Jak już wyjdziesz, przyjdź do kuchni, dobrze?

Przyswoiłam kolejno trzy rzeczy. Po pierwsze – porywacz zna moje imię. Po drugie – byłam pewna, że to przystojniak, któremu kilka dni wstecz uratowałam tyłek. Po trzecie – jego niski, seksowny głos przyprawił mnie o ciarki. Po namyśle, dodałam jeszcze czwarty wniosek – nie mogę mu ufać. Facet jest niebezpieczny, ma broń i kazał mnie porwać, mimo że nikomu nie pisnęłam słówka na temat strzelaniny.

Stałam tak, spodziewając się, że za chwilę koleś wyważy drzwi i wywlecze mnie siłą. Po kilku minutach ciszy doszłam do wniosku, że chyba jednak zwyczajnie czeka aż wyjdę. Zresztą nie miałam innego wyboru, przecież nie mogłam spędzić reszty życia w tej łazience. Próbowałam znaleźć coś, czego mogłabym użyć do obrony – niestety najniebezpieczniejszą rzeczą była nitka dentystyczna – wystarczająco ostra, by uszkodzić dziąsła przeciwnika, a jednocześnie zdolna nadać ostatniemu oddechowi zapach mięty.

Zrezygnowana zdecydowałam się opuścić kryjówkę. Delikatnie otworzyłam drzwi, a następnie na paluszkach podkradłam się do komody; być może tutaj znajdę coś lepszego. Jak na złość, w pierwszej szufladzie była bielizna. Poskładane w rzędach bokserki, skarpetki ułożone jedna obok drugiej, brakowało tylko stringów z trąbą słonia.

Przemacałam na chybił trafił całą zawartość, z nadzieją, że pod nimi coś wyczuję. Statystycznie, zwykle kobiety chowają cenne przedmioty między ubraniami, lecz nigdy nie wiadomo kiedy zdarzy się wyjątek od reguły. Ja sama gdy się o tym dowiedziałam, przeniosłam wszystko do kuchennej szafki.

– Oglądasz moją bieliznę?

Znów mnie zaskoczył! I to w takim momencie!

W pośpiechu zamknęłam szufladę. Tym razem nie miałam drzwi, którymi mogłabym się odgrodzić. A szkoda, bo naprawdę wstydziłam się, że mój porywacz przyłapał mnie na dotykaniu jego majtek.

– Zawsze się tak skradasz? – warknęłam. W końcu najlepszą obroną jest atak. – Szukam telefonu i portfela, oddaj mi je.

– Prosiłem, żebyś przyszła do kuchni – odparł, ignorując moje żądania. – Przez ciebie stygnie mi śniadanie.

– Słuchaj no, za kogo ty się uważasz? – Zaczęłam, ale mężczyzna nagle ruszył w moją stronę i bezceremonialne przerzucił mnie sobie przez ramię. – Co ty wyprawiasz?! Postaw mnie!

Ze złości okładałam go rękami po ciele, kilka razy przypadkowo trafiając w pośladki, które zresztą miałam idealnie na wysokości wzroku. Porywacz nic sobie z tego nie robił. Przeniósł mnie przez garderobę do salonu, a następnie postawił przy dużym stole, odgradzającym część salonową od kuchennej.

– Siadaj. – Wskazał mi krzesło, przed którym stał talerz i duży kubek herbaty. Momentalnie zrobiłam się głodna. – Powinnaś się przede wszystkim napić. Nie wiadomo co ci podali, musisz wypłukać to dziadostwo z organizmu.

– Kto mi podał? Jakie dziadostwo? To ty kazałeś mnie porwać?

– Sara, proszę. – Potarł dwoma palcami nasadę nosa. – Rób co ci każę, to wszystkiego się dowiesz.

Wkurzało mnie jego samcze podejście w stylu władcy, ale ciągle pamiętałam, że powinnam się go bać. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Potrzebowałam odpowiedzi, więc musiałam zaakceptować zasady gry, które narzucił.

Usiadłam i ostrożnie upiłam łyk herbaty. Była pyszna, naprawdę. Dopiero po tym łyku odkryłam, jak bardzo jestem spragniona. Duszkiem wychyliłam pół kubka.

– Teraz zjedz jajecznicę. – Machnął widelcem w stronę talerza.

Przyjrzałam się zawartości.

– Nie jest zatruta, bez obaw – rzucił, widząc moje zawahanie.

– Nie o to chodzi – odparłam, a na dowód zaczęłam jeść. – Musiałam sprawdzić co nazywasz jajecznicą. Są ludzie, którzy wybijają jajka do miski czy tam na patelkę, mieszają wszystko razem i smażą coś, co jajecznicą nie jest. Są też ludzie, którzy po wybiciu jajek ścinają najpierw białko, a potem mieszają je z żółtkiem – to zrobiłeś, i to chętnie zjem.

– Ty nie jesteś całkiem normalna, co nie? – mruknął z ironicznym uśmieszkiem.

– W porównaniu z tobą, porywaczu? – odpyskowałam nim zdążyłam ugryźć się w język.

KoincydencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz