15. Sara

29 2 0
                                    

W przeciwieństwie do weekendu, w pracy czas leciał ekspresowo. Zadania wymagały skupienia i uwagi. Pozornie błahy błąd mógł pociągnąć za sobą konsekwencje w postaci kilkunastu arkuszy danych do ponownego przeliczenia. Mozolna robota, która czasem zdawała się nie mieć końca.

Jednak dzięki niej, myśli miałam skoncentrowane w obszarach dalekich od czasu spędzonego z Piotrem.
Wracałam do domu, by wieczorami szukać ogłoszeń o pracy. Przede wszystkim brałam pod lupę Kraków, ale przeglądałam także co mają do zaoferowania inne miasta.

Mnogość opcji niestety nie szła w parze z jakością. Nie potrzebowałam stażu za śmieszne pieniądze, nie interesowało mnie pół etatu; zarobki musiały umożliwić mi życie na poziomie równym obecnemu. Chciałam posady stosownej do moich kwalifikacji z równie odpowiednim wynagrodzeniem. Skontaktowałam się ze znajomymi z branży i poprosiłam o polecenie firm wartych uwagi. Odrobina protekcji nie zaszkodzi.

Elwira była zachwycona moim pomysłem powrotu do Krakowa. W przeciwieństwie do mnie, ona nie miała problemu z nawiązywaniem bliskich kontaktów z innymi kobietami. Nie przerosło jej znalezienie nowych przyjaciółek, więc od razu wymieniła kilka babeczek, z którymi miałyśmy wychodzić co piątek na miasto. Ostudziłam jej zapały, bo przecież na razie dysponowałam jedynie hipotetycznym planem, bez żadnego pokrycia w rzeczywistości.

Rozmawiałam z szefem, wspomniałam, że rozglądam się za czymś innym, ale nie złożyłam formalnej rezygnacji. Badałam teren, owszem, lecz nie mogłam rzucić się na głęboką wodę i odejść, bez widoków na nowe źródło utrzymania. Niewielkie oszczędności pozwoliłyby co prawda na przeżycie kilku miesięcy, ale nie zamierzałam siedzieć na dupie i dążyć do zera na koncie.


W czwartek wróciłam do domu i od razu otworzyłam wino. Nie zawracałam sobie głowy jedzeniem. Do tej pory sądziłam, że wredna Kaśka jest wrzodem na tyłku; okazało się, że miła Kaśka jest jeszcze gorsza. W tajemniczy sposób, o mojej poufnej rozmowie z szefem, dowiedział się cały wydział.

Katarzyna, która widziała we mnie rywalkę w walce o awans, za wszelką cenę starała się pomóc mi w znalezieniu posady jak najdalej stąd. Przez cały dzień rozmawiała o mnie z ludźmi, zachwalając pod niebiosa jaka ze mnie specjalistka. Była tak słodko pierdząca, że ledwo doczekałam końca zmiany.

Miałam dosyć. Dosyć tego mieszkania, firmy, ludzi, nawet zakichanej prawie zdechłej muchołówki. Nalałam sobie cały kieliszek. Niemały, 360 ml. Wchodzi do niego pół butelki na raz.

W takich momentach bardzo lubiłam wino. Ono zwyczajnie dobrze się kojarzy. Jakbym przyszła do domu i wypiła setkę wódki w kilku kolejkach – uznałabym, że coś jest nie tak. Picie wódki samemu jest źle widziane. Picie piwa już lepiej, ale wino! O tak, wino robi robotę. Lampka wina po pracy to przecież nic złego, prawda? Wręcz można rzec, że piję dla zdrowia. Absolutnie nie dlatego, że alkohol ma mi pomóc wyluzować i zapomnieć o ostatnich dwóch tygodniach. Bo przecież nie powinno się topić smutków w procentach.

Więc piłam winko, przyrządzając sobie w piekarniku ekskluzywną kolację, pod postacią kupnej lasagne z marketu. Wyszła całkiem niezła, a kiedy się najadłam, wzięłam prysznic, wlałam sobie drugą lampkę – opróżniając w ten sposób butelkę – i ułożyłam się w dresie na kanapie. Otulona kocem oglądałam bezmyślnie niezbyt śmieszną komedię. Dzisiaj nie szukałam pracy, nie sprawdzałam maila, nie istniałam dla świata.


I nagle otworzyłam oczy, by pogapić się na dziwną reklamę. Facet jechał tyłem na koniu. Ale dlaczego to oglądałam?

Zerknęłam na wyświetlacz telefonu – była trzecia nad ranem. Do budzika jeszcze mnóstwo czasu. Powoli zebrałam myśli; próbowałam zrozumieć co mnie obudziło. Nietypowy dźwięk w przedpokoju uruchomił mi syrenę alarmową. Niestety zbyt późno rozpoznałam szczęknięcia zamka.

Ktoś wszedł do mojego mieszkania.

I nie była to jedna osoba. Wchodzili cicho, ale wyraźnie słyszałam kilka par butów.

Mieszkam na parterze, może dam radę wyskoczyć.

Spanikowana na palcach podkradłam się do okna. Otworzyłam je ze szczerą nadzieją, że telewizor zagłuszy hałas przekręcanej klamki. Wspinałam się na parapet, gdy wpadli do pokoju.

– Tu jest!

Ktoś rzucił się w moją stronę; zmroziło mnie na moment, a gdy odzyskałam zdolność ruchu, brakło mi czasu. Zdążyłam wystawić jedną stopę za okno, ale na drugiej poczułam zaciskającą się dłoń włamywacza. Szarpnęłam mocno, jednocześnie kurczowo ściskając framugę – bałam się, że wypadnę. Zerknęłam w dół; wysokość była znacznie większa niż się spodziewałam. Drugie szarpnięcie za nogę spowodowało, że zachwiałam się tracąc równowagę. Inna ręka złapała mnie w talii – wciągali mnie z powrotem do środka. Byli silniejsi, nie miałam szans się wyrwać.

– Pomocy! – krzyknęłam najgłośniej jak umiałam.

Błagam, niech ktoś mnie usłyszy!

Ból sprawił w końcu, że puściłam zimny plastik; wpadłam do salonu, lądując na jednym z napastników. Zrzucił mnie z siebie silnym uderzeniem w łopatkę.

– Ał! – zawyłam.

– Głupia szmata, wbiła mi łokieć w brzuch!

Mężczyzna wziął zamach; odruchowo skuliłam się, lecz inny powstrzymał uderzenie:

– Zostaw! Musimy z nią pogadać.

Znam ten głos.

Przerażona odwróciłam twarz, by przyjrzeć się włamywaczom.

To nie byli przypadkowi ludzie. Nie przyszli mnie okraść. Jednego widziałam pierwszy raz w życiu, miał dość duży brzuch i śmierdział potem. Drugi był kolesiem od roweru, porwał mnie zaledwie tydzień temu. Ale to trzeci wzbudził we mnie największy strach.

KoincydencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz