6. Piotr

31 2 0
                                    

Lekko skoczyło mi ciśnienie, kiedy ponownie zasugerowała, że jestem odpowiedzialny za jej porwanie.

Zamiast mnie posłuchać, wolała pyskować, więc z premedytacją przeciągałem ciszę między nami – najpierw przeżuwając jedzenie, a potem delektując się kawą. Wreszcie zrozumiała, że jest na przegranej pozycji; zaczęła jeść, chociaż nadal mierzyła mnie wrogim spojrzeniem.

Buntownicza mina zupełnie nie pasowała do jej aktualnego wyglądu; blond włosy sterczały na wszystkie strony, a twarz pokryta była plamami. Zapewne makijaż częściowo się rozmazał. Mimo tego, dostrzegłem hipnotyzujące niebieskie oczy, kilka piegów na małym nosie i pełne, seksowne usta. Zapewne gdybym poznał ją w innych okolicznościach, postawiłbym jej drinka. Na ten moment jednak miałem dość problemów z wariatkami.

– Facet, który zlecił porwanie, nazywa się Marecki. W piątek postrzeliłaś jego młodszego brata. Zapewne uznali, że ze mną współpracujesz, bo z reguły nikt nie zachowuje się tak jak ty – tłumaczyłem, ostrożnie dobierając słowa. Musiałem przekalkulować, ile mogę jej powiedzieć. – Moi ludzie dostali informację, gdzie Marecki się ukrywa i pojechaliśmy po niego. To przypadek, że cię tam znalazłem, ale powinnaś być mi wdzięczna. Oni nie położyliby cię spać, ani nie przygotowaliby śniadania. Zrobiliby ci za to mnóstwo innych rzeczy. A jak już mieliby cię dosyć, to szef Mareckiego ma kilka burdeli przy ruskiej granicy. Na pewno znalazłby dla ciebie miejsce.

Zbladła. Chyba wreszcie dotarło do niej, jak mogła skończyć. I bardzo dobrze, laska musi trochę wyhamować, bo ewidentnie pcha się w gips. Straszenie kobiet nigdy nie sprawiało mi radości, ale z niektórymi trzeba ostro. Sara była bardzo ładna, lecz najwyraźniej wprost proporcjonalnie lekkomyślna i zbytnio przekonana o własnej nietykalności. W moim świecie nie przeżyłaby nawet miesiąca.

– Jak masz na imię?

– Piotr.

– Więc Piotrze, bardzo dziękuję za uratowanie, chociaż mam kilka wątpliwości – powiedziała. – Jedyne co pamiętam, to jak dwóch mężczyzn wyprowadzało mnie z bloku, a potem mgliste wspomnienie twojej twarzy i nagle obudziłam się tutaj. Ty zrobiłeś wcześniej zdjęcie mojego dowodu, miałeś mój adres. Zapewne rozumiesz, że nie mam podstaw, by wierzyć, że nie miałeś z tym nic wspólnego. A nawet gdyby tak było, to bez obrazy, ale zapewne jesteś równie niebezpieczny jak tamci.

– Spokojnie, nie obrażę się – odparłem.

Zamieszałem resztkę kawy z zamiarem dopicia jej, gdy Sara dodała:

– Więc?

Leniwie uniosłem brew. Nie za bardzo wiedziałem o co pyta, ani jakiej odpowiedzi się spodziewa.

– Więc co? – spytałem.

– Więc dlaczego mam ci wierzyć? – Rozłożyła ręce i wlepiała we mnie błękitne ślepia, mając przy tym minę dyrektorki przedszkola, która strofuje małych kryminalistów podkradających budyń z kuchni.

– Wcale nie musisz mi wierzyć – wyjaśniłem cierpliwie, bo najwidoczniej pewne rzeczy jednak nie były oczywiste. – Twoja wiara nic nie zmienia.

– Czego nie zmienia?

– Twojej sytuacji.

– Matko... – Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Kobieta miała oczywisty problem z huśtawką nastrojów. Odpukałem w myślach, żeby nie dostała okresu, bo jeszcze będę musiał jej kupić tampony, a to już by była mocna przesada. – A czy możesz mi jasno i wyraźnie wytłumaczyć jak wygląda moja sytuacja twoimi oczami? Bo ja się chyba pogubiłam. Jestem porwana czy mogę sobie iść?

– Nie jesteś porwana, ale też nie możesz nigdzie iść. Przynajmniej na razie. Zostaniesz w moim mieszkaniu dopóki będzie to konieczne.

– A oddasz mi telefon?

– Tak, ale jeszcze nie teraz.

– A kiedy?

– W tym momencie nie jestem w stanie tego określić.

– Czyli uratowałeś mnie z rąk porywaczy, po to żeby mnie trzymać w zamknięciu, na dodatek zabrałeś mi telefon. A ja mam ci wierzyć, że nie zrobisz mi nic złego i spokojnie sobie czekać, aż mnie wypuścisz, tak?

– Dokładnie – zgodziłem się. – Dobrze, że nareszcie doszliśmy do porozumienia, bo ta rozmowa zaczynała mnie już męczyć. Muszę iść, weź prysznic i pooglądaj telewizję. Albo się prześpij. Jak wrócę, przyniosę obiad.

Zacząłem się zbierać do wyjścia. Wcale nie miałem ochoty spotykać się z szefem, lecz ktoś musiał mu wytłumaczyć dlaczego Marecki zwiał. I niestety tą osobą będę ja, co wcale nie napawało mnie radością.

– Czekaj, ty chyba żartujesz! – Sara zerwała się z krzesła. – Nie możesz mnie tu zostawić!

– Nie mam czasu ani ochoty na kłótnie – oświadczyłem podniesionym głosem. Cofnęła się krok do tyłu, choć nie miałem zamiaru jej przestraszyć. – Masz tutaj czekać, rozumiesz?

Wyszedłem trzaskając drzwiami; przezornie przekręciłem oba zamki. W mieszkaniu nie znajdzie drugiego kompletu kluczy, nie ma też innego wyjścia. Jej komórkę schowałem z resztą rzeczy. Nie miała szans się wydostać, chociaż byłem pewien, że spróbuje.

KoincydencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz