34. Piotr

13 0 0
                                    

Przysiadłem na masce samochodu. Czekaliśmy, aż Pepe i jego ludzie wrócą, by upewnić się, że plan przebiegnie bez zakłóceń. Oskar palił dwa kroki ode mnie.

– Możesz się odsunąć z tym smrodem?

– Mogę. A ty co taki drażliwy jesteś? Okres masz?

Łypnąłem na niego spode łba. Przyjaźnimy się od lat, ale czasem niemiłosiernie mnie wkurwia.

– Po prostu zapach mi przeszkadza.

Odkąd pięć lat wstecz rzuciłem palenie, nie umiałem wytrzymać w towarzystwie palących nawet dwóch minut. Od dymu papierosowego brało mnie na wymioty.

Odszedł, a po chwili na polanę wjechało auto i wysiedli z niego znajomi ludzie.

– I jak? – Oskar jak zwykle wyrwał się pierwszy z pytaniem. Zauważyłem, że nie ma już fajki w dłoni.

– Wszystko posprzątane zgodnie z instrukcjami – odparł Pepe.

Miałem nadzieję, że wie o czym mówi. Nie potrzebowaliśmy więcej problemów. Wystarczy, że Marecki przed śmiercią nie pisnął słowa o Bizonie. Podejrzewałem, że naprawdę nic nie wiedział – z zaciskami na jajach mało kto ma ochotę kłamać.

– Dobra, jedźcie już. Doprowadźcie się do porządku – zarządziłem.

Byli upieprzeni w ziemi i cuchnęli dymem. Nikt ich nie powinien widzieć w tym stanie.

– I posprzątajcie auto – krzyknął za nimi Oskar.

Pepe w odpowiedzi pokazał nam fucka. Wiedział co ma robić, nie był nowicjuszem. I dopilnuje reszty, bo inaczej jego dupa ucierpi jako pierwsza.

– Dobra, zawijamy stąd.

Wstałem z auta, a Oskar szybko zerknął na lakier. Jakbym mu zostawił chociaż jedna, niewielką rysę, nasza przyjaźń byłaby wystawiona na próbę. Nie miałem mu za złe kontroli; zrobiłbym to samo, gdyby chodziło o mój wóz.

– Pet – rzuciłem jeszcze nim wsiadłem.

– Tu mam.

Wskazał niedopałek, który następnie umieścił w samochodowej popielniczce. Cóż, lepiej sprawdzić dwa razy niż zapomnieć. Nie mogły zostać po nas żadne ślady.

Tym razem to on prowadził, więc grzecznie usadowiłem się na fotelu pasażera. Nieśpiesznie wyjechał z lasku na drogę, trzymał się przepisowej prędkości. Mieliśmy czas, a ponad to, nie chcieliśmy rzucać się w oczy.

– Dostałem cynk, że podobno Gawron rozpytuje o Mareckiego. Wiesz coś o nim? – spytałem po dłuższej ciszy. Ja sam o facecie słyszałem niewiele, jedynie że pracował dla Starszego i kumplował się z oboma braćmi.

– Nic, ale sprawdzę go.

– Nie wygląda na groźnego, to raczej podrzędny żołnierzyk. Sądzę, że ktoś mu kazał szukać.

– Młodszy? – Oskar wszedł mi w zdanie. – Wyszedł ze szpitala, ale grzecznie siedzi w domu. Może faktycznie wysyła ludzi na zwiad.

– Musimy go jeszcze trochę obserwować, niech sprawa przycichnie.

Przypuszczałem, że Młodszy zgłosi zaginięcie Starszego i wymyśli coś sprytnego, żeby skierować na nas podejrzenia. Musieliśmy w najbliższym czasie zachować szczególną ostrożność, a przy odrobinie szczęścia, Bizon w tym czasie wróci na stare śmieci.

– Sara dzwoniła? – zagadał Oskar.

– Nie i nie zadzwoni. Ma się ode mnie odciąć.

– Wydawało mi się, że jesteście blisko.

– Wydawało ci się – potwierdziłem. Nie miałem zamiaru omawiać naszej relacji z nikim, nawet z Oskarem.

– A Betina? Coś was łączy?

– Nie – odparłem i posłałem mu pytające spojrzenie. – A od kiedy rozmawiamy o swoich uczuciach? Chyba nie jesteś o mnie zazdrosny? Przecież wiesz, że z nikim nie łączy mnie tyle, co z tobą.

Dla żartu dotknąłem jego ramienia, a on usiłował zawzięcie strącić moją dłoń.

– Weź się odwal – zawołał; rechocząc cofnąłem rękę. – Pytam, bo Betinie lekko się w dupie poprzewracało. Wyobraża sobie, że przez znajomość z tobą, może więcej niż inne kelnerki. Muszę wiedzieć czy coś do niej masz, zanim ją ustawię.

Skrzywiłem się mimowolnie na myśl o tej małej. Wiedziałem, że nie powinienem pieprzyć jej drugi raz. Naprawdę straciłem formę.

– Zaliczyłem ją, niczym się nie różni od innych. Rób z nią co chcesz.

Przez dłuższą chwilę patrzył na mnie, nie zwracając w ogóle uwagi, co się dzieje na drodze. Ignorowałem go na początku, lecz później zwyczajnie się wkurzyłem.

– Tak, panie psychoterapeuto? – warknąłem. – Coś jeszcze? Martwisz się o moje serduszko? Czy może o mojego fiuta?

– Martwię się jedynie o własną dupę i o to, czy jesteś w stanie skupić się na pracy – odparł spokojnie.

– Jestem. Nie musisz się o nic obawiać.

– To podaj mi gumy ze schowka.

– Co?

Wybił mnie z rytmu. Nie spodziewałem się, że ni z dupy ni z oka poprosi o gumy. Otworzyłem schowek, prezerwatywy leżały na samym wierzchu.

– Chcesz teraz zaliczyć jakąś leśną nimfę? – spytałem z niesmakiem.

Osobiście nie płaciłem za seks, sądziłem, że Oskar też nie.

– Pojebało cię? Gumy do żucia mi daj! – zawołał, a mnie olśniło; z boku leżała zielona paczka gum. – Głodnemu chleb na myśli, nie?

– Daj już spokój.

Rzuciłem mu paczkę Orbitek, a potem sam się poczęstowałem.

– Do szefa?

– Do szefa.

KoincydencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz