Rano zostawiłem Sarze kartkę z informacją, że mam parę spraw do załatwienia i nie wiem o której wrócę. Miałem nadzieję, że będzie grzeczna; ten dzień przyniósł już wystarczająco dużo złych wiadomości.
Ciągle nie wypłynęło nic o Bizonie ani starszym Mareckim; młodszy leżał w szpitalu, lecz braciszek się postarał i wystawił mu potężną ochronę – nie udało nam się uzyskać dostępu do sali. Szef się wściekał i jak dowiedziałem się od Oskara, miała w tym także spory udział Sylwia. Obawiałem się, że akurat to, może równie dobrze znów odbić się na mnie.
Przeładowany psychicznie przekręciłem klucz w obu zamkach. Nie byłem głupi, cały czas pilnowałem Sary jak oka w głowie. Nigdy nie wiadomo co jej się uroi. Otworzyłem drzwi i poczułem zapach, który natychmiast przywołał wspomnienia z dzieciństwa. Stanąłem jak wryty.
– Oh, to ty. – Sara wychyliła się zza ściany. – Czemu nie wchodzisz dalej? Stało się coś?
– Czy ty piekłaś?
Nie czekając na odpowiedź wparowałem do kuchni. Na paterze, o której istnieniu zapomniałem jak tylko się wprowadziłem, stały w równych rzędach niewielkie babeczki.
Upiekła ciastka w moim mieszkaniu.
– Pomyślałam, że mogłabym zrobić coś słodkiego. W końcu nie miałam zbyt wiele do roboty, a ty nie masz żadnych cukierków. Z tego co znalazłam w szafkach mogła wyjść albo zwykła babka albo muffinki – perorowała, kiedy gapiłem się na owe cuda. – Zdziwiłam się, że masz blaszkę do muffinek, ale w sumie żal było jej nie wykorzystać. Spróbuj, smakują ci?
Sam się zdziwiłem, że mam blaszkę do muffinek, nie mam pojęcia skąd się wzięła. Włożyłem do ust całą babeczkę, bez zawracania sobie głowy gryzieniem.
Pyszne!
– Bardzo dobre – powiedziałem z buzią wypełnioną ciastem. Rozpromieniła się w uśmiechu.
– Super, mi też smakują. Ale ile się naszukałam przepisu! Zdziwiłbyś się jakie cuda wyskakują w Googlu, kiedy wpiszesz hasło „wilgotne babeczki”.Zakrztusiłem się przy przełykaniu. Uderzyłem kilkukrotnie ręką w klatkę piersiową, a Sara z przerażeniem w oczach przyłożyła mi w plecy.
– Dobra, już! – Zasłoniłem się ramieniem, bo gotowa była odbić mi płuca.
Skąd tyle siły w tych chudych łapkach?
– Coś nie tak z babeczkami? – zaniepokoiła się.
– Miło, że się o mnie martwisz – wydusiłem, przełykając z trudnością. – Babeczki są naprawdę wyśmienite; wilgotne i słodkie, dokładnie takie lubię.
Posłałem jej mocno dwuznaczne spojrzenie. Doskonale wiedziałem co robię, chciałem jej odpłacić za wczorajszego focha. I tak jak się spodziewałem – oblała się rumieńcem.Jeden zero dla mnie.
– Cieszę się, że trafiłam w twoje gusta. Też wolę, kiedy jest słodko, ale niestety taki posmak jest rzadkością.
Kręcąc tyłkiem przeszła na kanapę. Nie mogłem być stuprocentowo pewny, ale ona chyba nie mówiła o babeczkach. Postanowiłem nie ciągnąć tematu, a zamiast tego poinformować ją o planach na popołudnie.
– Słuchaj, chcesz iść na obiad? Niedaleko jest fajna knajpa, a dobrze by było zjeść coś porządnego.
Prawie podskoczyła, choć nie byłem pewien dlaczego.
– Jasne! Daj mi chwilę, zaraz będę gotowa.*
Niedługo potem otworzyłem przed nią drzwi Eklezji. Jest to jeden z lokali, w którym czasem bywam, a co istotne, nie należy on do nikogo, kto byłby w jakikolwiek sposób zaangażowany w narastający konflikt. Stanowił typową „ziemię niczyją”; właściciel płacił stosowny procent osobom odpowiedzialnym za to terytorium i nic więcej go nie interesowało.
Skinąłem na hosta, a chłopak od razu zaprowadził nas do mojego stałego stolika na antresoli. Miałem stąd dobry widok na resztę sali, a jednocześnie miejsce zapewniało dość prywatności, by spokojnie móc prowadzić rozmowę. Nie uszło mojej uwadze, że Sara chłonęła wszystko, co działo się wokół.
– Dobry wieczór państwu, czy mogę zostawić menu? – Pojawił się elegancki, młody kelner.
Zamówiliśmy stek i czerwone wino, oraz spaghetti i wino białe dla Sary. Przy okazji odnotowałem, że po drugiej stronie restauracji, trzech facetów dobrze się jej przyjrzało.
– Lubisz kuchnię włoską? – zagaiłem.
– Tak, choć muszę się przyznać, że sama robię carbonarę ze śmietaną. Ogólnie rzadko jadam poza domem. A jeśli już się zdecyduję, zwykle idę na hamburgery albo sushi.
Posłałem jej zdziwione spojrzenie. Nie odmówiłem też sobie małej uszczypliwości.
– Hamburgery? Mogłaś powiedzieć, że wolisz zjeść w Macu.
– Coś ty, nie takie z sieciówek! – oburzyła się. – Prawdziwe hamburgery, nie mrożonki. Mięso smażone przed podaniem, z dobrymi dodatkami i świeżą bułką.
– Masz wymagania względem jedzenia. Najpierw jajecznica, teraz hamburgery...
– I wilgotne babeczki. – Wtrąciła ze śmiechem.
– ... i wilgotne babeczki – powtórzyłem za nią.
Ciężko było się przy niej nie śmiać. Działała mi na nerwy, ale zupełnie nieźle bawiłem się w jej towarzystwie. Była taka szczera i normalna, trochę zbyt impulsywna, może czasem niepoukładana – jak większość kobiet, które znam – ale przy tym wszystkim biła od niej pozytywna energia.
– Lubię dobre jedzenie. A ty? Masz swoje ulubione dania? Niech zgadnę, steki?
– Tutaj podają najlepsze steki w całej stolicy. A poza tym nie jestem wybredny. Zupełnie standardowy ze mnie facet.
– Okej standardowy facecie, to o czym chcesz rozmawiać?
– To znaczy?
Miała tendencję do zadawania pytań, których nie rozumiałem. Zasadniczo w ogóle nie chciałem rozmawiać. Planowałem skupić się na jedzeniu.
– Nałożyłeś tyle obostrzeń na tematy do rozmów, że wolę nie zaczynać żadnego. Ty zdecyduj o czym pogadamy.
No tak, bo jedzenie w ciszy nie wchodzi w grę. Stek nie zdążyłby wystygnąć, nie musielibyśmy uważać, żeby się nie opluć... masakra po prostu. Poza tym, kto by nie chciał zobaczyć resztek jedzenia między zębami rozmówcy.
– Nic mi nie przychodzi na myśl. – Bezradnie rozłożyłem ręce. Nie nadaję się do takiej gadki.
– Dobra, więc zaryzykuję; jaki masz znak zodiaku?
Uniosłem brew, bardzo wolno przeżuwając pierwszy kęs.
Więc to będzie tego typu rozmowa...
– Skorpion – odparłem zrezygnowany.Trudno, muszę przecierpieć. Przynajmniej mięso jest pyszne.
– Oh! Naprawdę? – Odłożyła sztućce i przestała jeść. Wyraźnie zaintrygowała ją odpowiedź, prawie widziałem jak Umpa Lumpy odpaliły taśmociąg w jej głowie.
Jasna cholera, ona wierzy w astrologię... I muszę ją zabrać z powrotem do domu...
– Sara, zamrugaj czasami – powiedziałem, bo zaczęła mnie lekko przerażać. Pierwsza myśl zawsze najlepsza; jednak była wariatką.
– Ojej, przepraszam. – Znów złapała za widelec. – Pewnie myślisz, że mi odbiło.
Tak, dokładnie.
– Nie, coś ty. Tylko mrugaj, bo ci oczy wyschną.
Wróciłem do jedzenia; narzuciłem szybsze tempo, wolałem z nią obejrzeć film po powrocie, niż kontynuować dyskusję o znakach zodiaku.
– Widzisz, chodzi o to, że ja jestem Bykiem – wyjaśniła przepraszająco i wróciła do jedzenia.
Aha. A ja głupi zupełnie się nie domyśliłem!
– Słuchaj, nie chcę cię urazić – zacząłem, dokańczając miedzy sylabami przełykanie surówki – ale nic mi nie mówi fakt, że jesteś Bykiem. Do tej pory wydawałaś mi się całkiem fajna, ale nie zaczynaj proszę rozmów o wróżkach, numerologii i takich pierdołach, dobrze? Naprawdę nie chcę cię wyśmiać, tylko faceci nie cierpią takich bzdur.
Wyglądała jakbym jej zadusił kotka. Ale tylko przez chwilę, bo zaraz przywołała z powrotem minę Sary Twardzielki i odpyskowała:
– Wybacz, zapominam ciągle, że się nie lubimy i nie przyszliśmy na randkę w ciemno. A tak przy okazji – jest sporo mężczyzn, którzy interesują się astrologią oraz znają znaczenie poszczególnych znaków. Wystarczy mieć otwarty umysł.
Yhym, a świstak siedzi i zawija.
– Może cię zdziwię, ale jeśli facet rozmawiał z tobą o horoskopach, to chciał cię przelecieć. Nic więcej, nic mniej. Jesteś ładna, a ponieważ bronisz się ostro, musiał znaleźć boczne wejście do twojej sypialni. I bum! Laska wierzy w horoskopy. Lepiej być nie mogło. Poudawał oświeconego wróżbitę, a potem pewnie spędziliście razem noc i nigdy więcej się nie odezwał, co nie?
– Wiesz takie rzeczy, bo sam dzięki temu zaliczasz? – warknęła.
– Nieważne. Nie mówię tego, żeby ci dopiec. Raczej żebyś umiała się bronić przed takimi typami. Jak reagujesz zachwytem na mój znak zodiaku, wysyłasz sygnał, że mogę cię łatwo zdobyć, rozumiesz?
Popatrzyła na mnie z odrazą, a przy tym pokręciła głową zaciskając usta.
– Szczerze, pomyśl – kontynuowałem. – Podchwytuje tę rozmowę, zachwycam się pokrewieństwem naszych dusz i niezwykłym zbiegiem okoliczności, który nas zapoznał. A potem w mieszkaniu zaczynam się do ciebie dobierać – przespałabyś się ze mną? Nie musisz mówić na głos, sama sobie odpowiedz.
Miała zagwozdkę, widziałem, i z satysfakcją odkryłem także niewielki rumieniec pojawiający się na policzkach.
– Nie gryź wargi – upomniałem ją kolejny raz.
– Moja warga, mogę z nią robić co chcę – odpyskowała, teatralnie gryząc dalej, a nawet pomagając sobie przy tym palcami dłoni.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem, obserwując tę dziecinadę.
No komedia, serio. Taką mieć na stałe to przerąbane.
Dokończyłem swoją porcję, a Sarze też znudziło się pajacowanie, więc dojadła makaron. Kelner odebrał talerze, pytając czy może zaproponować nam deser; oboje zgodziliśmy się, że nie tym razem.*
– Masz w pewnym stopniu rację – odezwała się nagle, gdy wróciliśmy do mieszkania, przerywając tym samym maraton przyjemnej ciszy. – Wiem, że czasami zachowuję się dziecinnie, a ludzie wykorzystują słabości innych.
Nie miałem nic do dodania, więc kontynuowałem nalewanie wody do szklanki; jedynie szybkim spojrzeniem w jej stronę zakomunikowałem, że słucham.
– Sama tak naprawdę nie wierzę w horoskopy, jedynie znam teorię na temat przyciągania się znaków przeciwstawnych. Potrafię też rozmawiać o poważnych sprawach, podejmować trudne decyzje i dobrze radzę sobie w życiu. – Wzięła wdech i hardo spojrzała mi prosto w oczy. – Chcę powiedzieć, że może nie jestem najmądrzejsza, najładniejsza, ani najbardziej rozgarnięta, ale jestem naprawdę fajną, mądrą osobą. Znam swoją wartość i zasługuję, aby traktować mnie poważnie. Możesz w to wierzyć lub nie, ale nie przespałabym się z tobą, nawet jeśli pogadalibyśmy o astrologii. I nie mów mi, że mam nie gryźć wargi. To nie jest twoja sprawa.
– Poczekaj – zawołałem, gdy już miała odejść. – Nie chciałem cię urazić. Wydałaś mi się łatwym celem, więc chciałem ci uświadomić, jak postępują mężczyźni.
– Wiem jak postępują, kilku już w życiu spotkałam. Nie jestem stereotypową blond idiotką. Myślisz, że mnie rozgryzłeś Piotr, ale tak naprawdę nic o mnie nie wiesz. Nie oceniaj mnie po jednym pytaniu o znak zodiaku, to nie fair.
Zostawiła mnie samego w kuchni.
Dobra, chyba faktycznie przegiąłem nazywając ją wariatką. Może ona tylko stara się jakoś odnaleźć w tej sytuacji.
CZYTASZ
Koincydencja
ChickLitKoincydencja to po prostu zbieg okoliczności. Zbieżność zdarzeń bez wyraźnej przyczyny. Jedni w nią wierzą, inni nie, jednak często nie jesteśmy w stanie racjonalnie wyjaśnić, czemu nasze życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Sara jest trochę nieo...