Mimo iż w mieszkaniu absolutnie nic się nie zmieniło, ciągle czegoś mi brakowało. Natrętna, nieukształtowana myśl z tyłu głowy, nie dawała mi spokoju. Jątrzyła uparcie, aż wreszcie dotarło do mnie, co jest nie tak.
Byłam sama.
Spędziłam u Piotra dwa krótkie dni, lecz brakowało mi jego obecności.
Czy ja za nim tęsknię??
Niemożliwe. Za krótko go znam. Chociaż nie, ja w ogóle go nie znam. Nie wiem nawet czy powinnam wierzyć w to, co mówił.
A jednak ostatecznie dotrzymał słowa, odwiózł mnie i zostawił w spokoju.
Miałam kompletny mętlik w głowie. Zafascynował mnie ów tajemniczy mężczyzna. Był samcem alfa, silnym i zdecydowanym. Mechanizm w moim mózgu, ten odpowiedzialny za przekazanie genów dalej, uznał, iż to najlepsza partia w okolicy.Odpowiedzialna i trzeźwo myśląca część wiedziała natomiast, że to kompletna bzdura i trzeba się od typa trzymać jak najdalej.
Wyszukałam w Google pojęcie „syndromu sztokholmskiego”, po czym porządnie przyswoiłam definicję. Leżała mi jak ulał. Podobno kluczowe dla wyzdrowienia jest „odzyskanie właściwej perspektywy i emocjonalne oddzielenie od sprawcy przemocy”. I to właśnie musiałam zrobić. Zapomnieć o całej tej sprawie.*
Kolejny dzień mijał zbyt wolno. Bez konkretnych planów na weekend, ciężko mi było wypełnić czymś czas. Wpadłam na pomysł odwiedzenia Elwiry, ale akurat organizowała jakiś ważny event nad morzem.Z przykrością kolejny raz uświadomiłam sobie, że nie mam więcej koleżanek, z którymi mogłabym się spotkać choćby na zwykłą kawę. Znajomości z pracy nigdy nie przeniosłam na prywatny grunt, nie znałam tez sąsiadów. Jedynie starszą panią z mieszkania powyżej, ale do niej nie miałam ochoty wpadać z butelką wina, by ponarzekać na facetów.
Zresztą nie miałam nawet facetów do ponarzekania. Poza Piotrem istniał dla mnie jedynie Pink.
W taki oto sposób dojrzałam do decyzji o zakończeniu okresu zastoju w życiu. Pora ruszyć do przodu; inaczej zostanę starą panną z tuzinem kotów. A ponieważ nie lubię sprzątać sierści, w niedzielę po południu zasiadłam przy café latte, w jednej z dwóch kawiarni działających w Aleksandrowie. Nie było tutaj zbyt wiele miejsc, w których mogłam poznać kogoś nowego, a lepsze to niż nic.
Przez pierwsze pół godziny siedziałam sama; na szczęście zabrałam ze sobą książkę, więc miałam zajęcie. Potem pojawiła się kobieta, jak się okazało, wzięła kawę na wynos. Emocje jak przy parzeniu herbaty. Znów ponad czterdzieści minut siedziałam sama i już miałam się poddać, gdy wreszcie drzwi się otwarły, a do środka wkroczył ON.No dobra, może nie „ON”, raczej zwyczajny „on”, ale zawsze jednak facet. Straszy ode mnie, z pierwszymi siwymi włosami, więc pewnie po czterdziestce. Miał niezłe bary, ostre rysy twarzy i mógł się podobać.
Odgarnęłam włosy, by zwrócić na siebie uwagę, a kiedy się spojrzał, posłałam mu serdeczny uśmiech. Odpowiedział tym samym, a zaraz potem zamówił dwie kawy. Moje serce minimalnie przyśpieszyło. Odłożyłam książkę i dopiłam resztkę latte, a wtedy z głośnym „dzień dobry” weszła do środka kobieta z małym dzieckiem i podeszła od razu do niego. Przekazała mu dziecko, odebrała kawy od sprzedawczyni – bo trudno tutaj mówić o baristce – po czym śmiejąc się, wyszli na dwór. Zabrałam książkę, podziękowałam i wróciłam do siebie.
W tej pipidówie nigdy nikogo nie poznam. Chyba najwyższa pora poszukać nowej pracy i mieszkania.
CZYTASZ
Koincydencja
ChickLitKoincydencja to po prostu zbieg okoliczności. Zbieżność zdarzeń bez wyraźnej przyczyny. Jedni w nią wierzą, inni nie, jednak często nie jesteśmy w stanie racjonalnie wyjaśnić, czemu nasze życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Sara jest trochę nieo...