8. Piotr

26 2 0
                                    

– Myślę, że skoro ja trochę zaufam tobie, ty możesz też trochę zaufać mi – oświadczyła, choć z dużą dozą niepewności. – I nawet nie chcę wiedzieć zbyt wiele, tylko tyle, żeby zrozumieć co się dzieje.

Takie podejście znacznie bardziej mi odpowiadało. Przekalkulowałem, ile mogę jej zdradzić.

– Siadaj. – Machnąłem ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Wybrała sobie krzesło po przeciwnej stronie stołu; zachowywała dystans. – Mój szef zrobił pewien duży interes z gościem, na którego mówią Bizon. Ustalili wcześniej jak dzielą się zyskiem, ale tamten chciał być cwany i na spółkę ze swoją prawą ręką – Tomkiem Mareckim, wzięli sobie trochę więcej niż powinni. Jakieś pół miliona więcej. Więc, aby wyrazić swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji, w czwartek odwiedziliśmy jedną z filii Bizona i grzecznie poprosiliśmy o zwrot pieniędzy. W piątek natomiast byłem po prostu na zakupach, gdy pechowo natknąłem się na młodszego brata Mareckiego, Dawida. Wywiązała się między nami mała wymiana argumentów, w którą się wtrąciłaś.

Patrzyła na mnie jak w obrazek. Dosłownie chłonęła każde słowo, jakie padało z moich ust. Cóż za miła odmiana po wcześniejszych pretensjach.

– Obecnie stary Marecki sądzi, że jesteś ze mną w jakiś sposób związana. – Kontynuowałem. – Zapewne porwał cię, by dobić targu, być może przehandlować twoje życie za jego część długu. My natomiast chcemy dorwać jego i zmusić do oddania kasy, oraz wyjawienia gdzie zaszył się Bizon. A dodatkowo, z tego co mi wiadomo, rozwaliłaś młodemu kolano. Więc jest wściekły i chętnie ci się odpłaci przy pierwszej okazji. Dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona i załagodzona, nie będziesz bezpieczna.

Dokładnie wychwyciłem moment, w którym przygryzła wargę. Właściwie nie tyle przygryzła, co zaczęła ją skubać zębami. Najprawdopodobniej robiła to nieświadomie, bo wzrok utkwiła gdzieś ponad moim ramieniem – zapewne przyswajała jak bardzo ma przekichane. Co nie zmienia faktu, że czynność sama w sobie była okropna.

– Nie jedz tego – upomniałem ją z niezadowoleniem. – Smakuje ci ta warga? Wiesz jak paskudnie potem wyglądają usta?

Zaskoczona wypuściła ją spomiędzy zębów i przysiągłbym, że chciała coś odwarknąć, ale się powstrzymała. Biorąc pod uwagę jej wcześniejsze odzywki – aż nieprawdopodobne, że dała radę zatrzymać język za zębami.

– Już nie gryzę. Szczęśliwy? – odparła tylko.

Ciekawe co pomyślała?

– Piotr. – Dodała nagle. – Kiedy mówisz o wyjaśnieniu sprawy, masz na myśli rozmowę czy zabicie tych ludzi?

– Coś w tym stylu – odparłem wymijająco.

Doskonale wiedziałem, że bardziej prawdopodobna będzie druga opcja, ale nie mogłem z nią rozmawiać aż tak szczerze. Zresztą sama wcześniej stwierdziła, że nie chce wiedzieć za dużo.

– Dobra, nie było pytania. – Zamachała rękami, jakby próbując wymazać ostatnią minutę. – Żałuję, że to powiedziałam. Ale mam inne, lepsze. Jak masz na nazwisko?

– A po co ci ta informacja? Zaprosisz mnie do znajomych na fejsie?

Ależ ta kobieta miała nieuporządkowane myśli.

– Haha – parsknęła ironicznie. – Skoro mam zostać z tobą na kilka dni, chciałabym coś o tobie wiedzieć. Samo imię to jednak trochę mało.

Zabrzmiało logicznie. Gdybym jej wcześniej nie sprawdził, zapewne też miałbym kilka pytań do niej.

– Zgoda – zawyrokowałem, na co uśmiechnęła się serdecznie; poczułem się jak bohater w swoim domu, i to bez wyjmowania wkrętarki. – Ale najpierw zadzwonisz do pracy i załatwisz urlop.

– Ah, no tak!

Rzuciła się do przeszukiwania torebki. Życzyłem jej w myślach powodzenia, miała tam tyle badziewia, że odnalezienie komórki mogło zająć nawet kwadrans. Oczywiście nie przyznałem głośno, że przejrzałem jej rzeczy i sprawdziłem telefon; choć w sumie i tak nie znalazłem nic wartego uwagi. Może jedynie rozmowę z koleżanką na temat facetów i wibratorów – dała mi pewien obraz prywatnego życia Sary.

Odnalazła wreszcie komórkę. W trakcie rozmowy mówiła przez nos, imitowała kaszel i kichanie oraz wydała szereg dziwnych, nieapetycznych odgłosów, a gdy się rozłączyła, miała triumfujący wyraz twarzy. Obserwowanie jej było jak podglądanie zwierząt w naturalnym otoczeniu. Brakowało tylko głosu Czubówny.

Samica człowieka udaje chorobę przed przywódcą stada. Stara się wyglądać na ranną i osłabioną, by wylegiwać się przy wodopoju, gdy reszta osobników uda się na polowanie. Nie zważa przy tym zupełnie na fakt, że stanie się łatwym celem dla drapieżników.

Dla niej wszystko zdawało się stanowić wyzwanie, któremu musiała nie tylko sprostać, ale wręcz być w nim najlepsza. Pokusiłem się o psychoanalizę – zapewne w rzeczywistości była zagubiona i odniosła wiele porażek. Teraz otacza się murem, grając pewną siebie zołzę, żeby nikt więcej jej nie skrzywdził.

To by nawet wyjaśniało, czemu potrzebuje zapasowych baterii do wibratora.

– Załatwione – oświadczyła dumnie. – Uwierzyli mi.

– Czyli możemy wreszcie zjeść? Zanim zupełnie wystygnie?

Przesiadłem się na kanapę i wyciągnąłem z papierowej torby małe pudełka i colę. Dochodziła piętnasta, dobra pora na obiad.

– Piotr?

Zastygłem z widelcem w dłoni. Nie dla mnie ciepłe jedzenie.

– Co tam?

– Mam jeszcze taką sprawę. – Wskazała na swoje ubranie, jakby ten gest wszystko tłumaczył. Nie odzywałem się, więc westchnęła i przemówiła:

– Mógłbyś mi załatwić nowe ciuchy? Te są brudne i śmierdzą, nawet bieliznę mam od wczoraj. To niehigieniczne. Albo najlepiej zabierz mnie do sklepu. I ewentualnie jeszcze do drogerii po kilka kosmetyków.

Zamrugałem kilkukrotnie, gdy docierały do mnie poszczególne słowa.
Ona sobie chyba jaja robi.

Nie, moment. Miała trochę racji. Te same majtki dwa dni pod rząd brzmiały okropnie. I faktycznie trochę śmierdziała.

– Dobra, ale najpierw daj mi zjeść. Potem pójdziemy na zakupy. Tylko bez żadnych numerów, twoja komórka i dokumenty zostają tutaj. Odwalisz coś głupiego i będziesz chodzić w tych brudach przez cały pobyt, jasne?

– Tak, panie dyrektorze – powiedziała z przekąsem, ale już odpuściłem sobie dyskutowanie z nią. Blondyna była niereformowalna.

Wreszcie dobrałem się do jedzenia.

KoincydencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz