6.

609 32 0
                                    

Ukucnełam przy Toby'm, który leżał na podłodze trzymając się za brzuch. Obok mnie była też Ann. Brązowowłosy zdjął bluze i koszulkę. Przed nami ukazała się dość głęboka dziura, z której wylewała się krew brudząc spodnie i podłogę. 
- Ty to masz szczęście, naprawdę.
Nie ukrywałam sarkazmu, lecz mimo to martwiłam się. 
- No wiem.
- Jason biegnij po apteczke.
Gdy czerwonowłosy wybiegł z sali, ja przyłożyłam dłonie na brzuch Ticci'emu. Z nich wydobyła się zielona poświata tamująca krew. Ann w tym czasie sprawdzała jak głęboko wbił się pocisk.
- Kilka milimetrów dalej, a byś kopnął w kalendarz. Postaraj się za bardzo nie ruszać.
Jason podał apteczke Ann która wyjęła z niej igłę, nić, gaziki, bandaż i płyn do dezynfekcji. Po odkażeniu przyłożyłam palce do ranny. W skupieniu podnosiłam ją powoli do góry. Z opuszków wychodziły nitki oplatające pocisk. Gdy został wyjęty Ann zaczęła zszywać dziurę.
- Wiesz co Puppeter? Masz cela.
- Ej, Ann tym razem to nie moja wina. Sam źle trzymał siekiery.
Przewróciłam oczami i wstałam z podłogi.
- Dobra, zabieg udany, wszyscy żywi więc ja zmykam na kolacje.
- No, a kto mi pomoże?
Odwróciłam się w stronę poszkodowanego, który trzymał ręce w górę jak dziecko które chce na apa. Nie odbyło się bez oczek szczeniaczka. Nim spostrzegłem wszyscy uciekli do wyjścia. Rzucilam na drzwi gniewnie wzrok. Zdrajcy.
- Wygląda na to że zostaliśmy tylko my.
Przeniosłam wzrok na wpół leżącego i szczerzącego się Ticcy'ego.
- Nie jestem jeszcze ślepa, Toby.
- Ale prawie byłaś i zostałabyś drugą jednooką.
Zaśmiałam się. Pomogłam mu wstać i przyłożyłam sobie jego rękę przez ramię a swoją położyłam na jego biodrze.
- Jak bym śmiała odebrać ksywke Sucide? Przecież ja jestem aniołkem.
- Który zabija.
- Ci~, to jest drobny szczegół.
- Drobny?
- Poprostu zamknij jadaczke Ticci.
Weszliśmy do jego pokoju w towarzystwie jego śmiechu.  Usiedliśmy na jego łóżku wspominając stare czasy przez jakąś godzinę.
- Hahaha, a pamiętasz jak złamałem rękę zwiewając wtedy przed policją?
- Tak! Uciekaliśmy przez farmę i potknołeś się o...
Nagle zobaczyłam stacje, a na niej 2 mężczyzn, 8-letnią dziewczynkę która przed nimi uciekała z niemowlakiem. Po ich ubraniu można było stwierdzić że nie mają domu.
- Melody!
Czułam jak Toby mną trzęsie. Złapałam się za głowe powoli podnosząc się do siadu.
- Wszystko w porządku?
- Ja-jasne. Musze...iść.
Wstałam i zrobiłam kilka chwiejnych kroków. Chłopak pomógł mi się utrzymać chwytając mnie za ramiona. Zaczęłam głęboko oddychać, staliśmy tak chwilkę.
- Już dobrze. Możesz mnie puścić.
Dotyk znikł, a ja skupiłam się na stacji. Nim mrugnełam znalazłam się na niej. Pobiegłam kierując się intuicją. Mijając kolejne korytarze usłyszałam płacz dziecka. Nie czekając skierowałam się w lewo zakładając kaptur. Znalazłam was. Czarnowłosa stała oparta o ścianę mocno trzymając dziecko przy klatce piersiowej. Mężczyźni stali obróceni tyłem do mnie. Zaczęłam podchodzić do nich. Gdy dziewczynka spojrzała na mnie załzawionymi oczami, przyłożyłam palec wskazujący do ust.
- Chuj mnie obchodzi że nie masz co żreć! Wypad!
W tym momencie stanęłam przed dziewczynką. Oczy ochrony ukazały najpierw zdziwienie, a potem strach. Automatycznie sięgli po pistolety celując je we mnie.
- C-c-co ty tu robisz?
Głos wyższego zmienił barwę na niższą. Co śmiesznie brzmiało z jego uwieśnioną budową.
- Stoję i patrze się na dwóch imbecyli którzy notabene powinni pomagać, a nie drzeć się na biedną małą dziewczynkę z ulicy. W dodatku z niemowlakiem w rękach.
- Za to ty powinnaś już dawno gnić za kratami!
Zauważyłam jak ręce zaczynały im drgać. Żadnej z nimi zabawy nie ma. Zwykłe tchórze. Wyjełam ręce z kieszeni w której pojawił się miecz.
- Dobra, kończmy to. Mam lepsze zajęcia niż bawienie się z wami.
Udsunełam się trochę by ruszyć lecz usłyszałam huk. Pocisk leciał wprost w małą. Pobiegłam do niej przytulając dzieci do siebie. Z moich pleców wyrosły kości które natychmiastowo pokryły się białymi piórami oraz otuliły nas. Nabój po zetknięciu się z nimi po prostu się odbił, spadając na ziemię.
- Ale... Jak?
Wyprostowałam się i rozłożyłam skrzydła.
- Pióra wrazie potrzeby przybierają funkcje kamizelki kuloodpornej, jednak są o wiele twardsze.
Po tych słowach ruszyłam na oniemiałych ochroniarzy. Wyższemu potciełam gardło, zaś niższemu wbiłam miecz w serce. Po pozbyciu się ich podeszłam do dzieciaków. Usiadłam przed nimi, mała wzdrygneła się.
- Ej, nie musisz mnie się bać.
Dziewczynka spojrzała na mnie niepewnie swoimi piwnymi oczami. Między nami pojawił się talerz z kanapkami i butelka ciepłego mleka.
- Proszę, ty się najesz, a ja nakarmie twojego braciszka. Dobrze?
Po chwili z wahaniem dała mi małego na ręce.
- Jak się nazywasz?
- Emila, a braciszek Adrian.
- Pięknie, ja jestem Melody.
Położyłam malucha na ramieniu lekko klepiąc go w plecy. Gdy mu się odbiło zaczęłam go kołysać.
- Dziękuję za pomoc, ale musimy już iść.
- Dokąd?
- Nie wiem.
Gdy dałam jej Adriana, widziałam smutek i bezradność w jej oczach. Nie mogę jej tak zostawić z tym malcem. Podałam jej rękę, ta spojrzała na mnie zdziwiona.
- Złap mnie.
Emilka zrobiła to co powiedziałam.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Za chwile pojawisz się w salonie. To będzie wasz nowy dom, tam też mieszkają inne dzieci. One ci wszystko wyjaśnią. Zgadzasz się?
Dziewczynka patrzyła na mnie ze szczęściem i nadzieją.
- Naprawdę? Mogę?
- Jeśli się zgodzisz.
- Tak!
- Więc zamknij oczy jemu też.
Dzieciaki przeteleportowałam do willi, a siebie do domu. Wiedziałam że Artur przyjmie ich z otwartymi ramionami. Uśmiechnęłam się. Do był dobry wybór by ją odbudować. Poszłam zjeść lekką kolacje i położyłam się spać.

Siemka! Trochę mnie tu nie było, wiem. 😔 Co poradzić na brak weny. Mam nadzieje, że rozdział się podoba. 😊 Pa~.

,,Zabójczyni" // ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz