21

357 19 0
                                    

Obudziły mnie promienie słońca przedostające się przez okno. Otworzyłam leniwie oczy przyciągając się. Odwróciłam się przodem do ściany z zamiarem ponownego zaśnięcia. Nagle otworzyły się drzwi a w nich stanął Toby z białym fartuszkiem z serduszko i patelnią w ręku. Spojrzałam na niego w półprzytomna.
- Wstawaj jest za pięć ósma!
Dosłownie wyskoczyłam z łóżka zbierając przypadkowe ubrania. Ubrana wybiegłam na dół przeskakując schody. Złapałam plecak i kanapkę którą trzymał Toby...Czekaj, czekaj. Zatrzymałam się przy wejściu od kuchni patrząc na Ticci'ego. Zerknełam na zegar za nim i znów na niego.
- Toby~.
Chłopak pokiwał mi dłonią uśmiechając się. Plecak zamieniłam na patelnie.
- Powiedz mi. Od kiedy ty chorelny leń wstaje o piątej rano do tego w sobotę?
- No wiesz trzeba korzystać z życia i...
Ominął mnie biegnąc do schodów. Ruszyłam za nim machając patelnią próbując go trafić. Ganialiśmy się tak dobre 10 minut budząc pozostałych domowników. Ostatecznie Toby cały w siniakach zamknął się w pokoju, każdy się na nas darł, a ja walnełam się na kanapę od razu zasypiając. Pojawiłam się na jednej z ulic Torunia. Byłam bez kapturu lecz tłum omijał mnie nawet na mnie nie zwracając uwagi. Wszyscy byli szarzy, bez emocji. Próbowałam kogoś zapytać o drogę... drogę do domu. Nikt nawet się nie zatrzymał. Nie wiadomo czemu zaczęłam się zmniejszać. Ludzie teraz byli tacy wielcy w porównaniu do mnie. Jedynie moja bluza nadal była tego samego rozmiaru. Po policzkach popłyneły mi łzy.
- Pomóżcie mi!
Zero reakcji. Pobiegłam przed siebie co chwile zachaczając o bluze. Nie wiedziałam gdzie biegnę. Łzy zasłoniły mi świat. Skręciłam w uliczkę osuwając się po ścianie. Płakałam zakrywając twarz swoimi dziecięcymi dłońmi. Po chwili usłyszałam cichy dźwięk gitary. Spojrzałam w stronę gdzie wydobywały się kolejne dźwięki tworząc piękną muzykę. Wstałam i powoli szłam w tamtą stronę. Czułam jak dźwięki mnie prowadzą, uspokajając jednocześnie. Wyjrzałam za ściany. Dostrzegłam kolory za tłumem ludzi. Przedarłam się ciężko przez ludzi których było coraz wiecej. Upadłam pod wpływem popchnięcia. Kaptur teraz za duży spadł mi na głowę zasłaniając cała twarz. Wstałam nie rezygnując. Musiałam się przedostać. Czułam że jeśli tego nie zrobię coś się stanie. W końcu upadłam na kolana mając za sobą mijających ludzi. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam dobrze mi znaną osobę.
- Dziadek!
Podbiegłam do staruszka który odłożył gitarę i podniósł do góry.
- Meluś, Różyczko moja.
Przywarłam do mężczyzny mocno go obejmując wokół szyi. Uroniłam łzę którą dziadek wytarł.
- Melody'o, musisz być silna pamiętaj. Nikomu nie możesz pozwolić się skrzywdzić.
- Wiem ale nie chce byś mnie zostawił.
Mężczyzna odstawił mnie na chodnik i ukucnął.
- Nigdy cię nie zostawię. Zawsze będę tu.
Dotknął miejsca gdzie biło moje serce.
- Nie zapomnij o tym Różyczko.
Wstał, złapał gitarę i ostatni raz posłał mi uśmiech. Zaczął odchodzić zabierając ze sobą barwy.
- Dziadku.
Szepnęłam próbując postawić krok. Za mną pojawiła się czerń zmierzając w moją stronę lecz nie przejmowałam się tym. Najważniejszy był dla mnie staruszek który oddalał się coraz bardziej. Zaczęłam biec jak i rosnąć do poprzednich rozmiarów. Nie ważne jak szybko biegam nie mogłam go dogonić mimo że on sobie swobodnie szedł.
- Czekaj! Nie odchodź!
Spojrzałam chwile za siebie i zobaczyłam pochłaniającą mnie ciemność. Ostatni raz ze łzami spojrzałam na mężczyznę.
- DZIADKU!
Poczułam jak ktoś szarpie mnie za ramiona.
- Mel obudź się. Mel!
Otworzyłam oczy. Przedemną znajdował sie pochylony Jeff. Usiadłam zcierając łzy które nie chciały przestać lecieć. Chłopak przytulił mnie mocno szepcząc uspokajające słowa jednak one nie pomagały. Płakałam długo mając przed sobą człowieka który mnie wychował. Czułam cholerny ból w sercu i w głowie. Po jakiś 20 minutach oderwałam się od Jeff'a. Spojrzał na mnie smutno posyłając mi drobny uśmiech. Wytarłam policzki oczyszczając je z łez. Jeff poszedł na chwilę do kuchnii wracając z dwoma kubkami czekolady. Uśmiechnęłam się blado sięgając po kubek. Siedzieliśmy w ciszy popijajac ciepły napój. Ogień w kominku dawał przyjemne ciepło, uspokajał mnie. Patrzyłam na tańczące płomienie mając przed oczami ten dzień. Odstawiłam naczynie kładąc się zpowrotem. Poczułam jak Jeff gładzie się za mną i objął mnie ręką. Jego ciepło przychodziło na mnie. Okrylam się bardziej kocem wręcz się do niego tuląc. Zanim zasnęłam na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dziękuję Jeff'i.
Chłopak przyciągnął mnie bardziej do siebie.
- Nie ma za co Mel. Zawsze będę przy tobie.
Po moim policzku zleciła pojedyncza łza szczęścia. Reszte nocy przestałam spokojnie. 

Siemka! Dwa razy bym się poryczała pisząc ten rozdział. 😢Ktoś tu jeszcze się wzruszył oprócz mnie?
Do nastepnego! 😘

,,Zabójczyni" // ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz