-Dzień dobry-podbiegłam cała zsapana do starszej recepcjonistki.-przywieziono tutaj pewną dziewczynkę. Charlotte...-w tedy przypomniało mi się,że nie wiem jak ma na nazwisko.-straciła przytomność i chciałabym wiedzieć co z nią. a
-Jest pani z kimś z rodziny?-zapytała patrząc na mnie spod dużych,okrągłych okularów.
-Niestety nie-przyznałam się. Zawsze mogłam skłamać i powiedzieć,że jestem jej siostrą czy ciocią,ale nie umiałam kłamać.
-Niestety nie mogę pani niczego powiedzieć-odparła powracając do komputera. Przymknęłam oczy spod których wydostały się łzy i oparłam się o ściane.
-Brooke!-usłyszałam głos który od razu rozpoznałam.Otworzyłam oczy i zobaczyłam Iana który szedł w moją stronę. Miał zwykłą białą koszulkę, czerwoną kurtkę i jeansy. Gdy się zbliżał zobaczyłąm, że ma całe zaczerwienione od płaczu oczy. Cholera, nigdy nie widziałam, żeby Ian płakał. To jest...dziwny widok.
Niewiele myśląc rzuciłam się biegiem w jego stronę uważając, aby czasem nie zrobić krzywdy dzieciom na poczekalni. Ja również zaczęłam płakać. Łzy ciekły ciurkiem po moich policzkach.
Wreszcie gdy do niego podbiegłam mocno wtuliłam się w jego klatke piersiową, a ten objął mnie chowając twarz w moje włosy.
-Jak się czujesz?-wyszeptałamw jego koszulkę mocząc ją łzami.
-Źle-wyszeptał mi do ucha prawie niesłyszalnie i mocniej mnie objął przyciskając bardziej do siebie. Czułam jego wszystkie mięśnie które w tej chwili były strasznie napiętę.
-A jak z...Charlotte?-zapytałam podnosząc głowę do góry, aby na niego spojrzeć. Jego twarz pokrywał trzydniowy zarost, napoliczkach miał pozostałości pod łez, warga dziwnie drżała, a w oczach gromadziły się kolejne łzy.
-Nic nie wiadomo-wyszeptał załamany.-kompletnie nic.
-Jak to się właściwie stało?
-Rodzice odebrały już dziewczynki i pojechały do siebie. Ale jakiś dzień później zadzwoniła ich załamana mama twierdząc, że Charlotte zaczęła się dusić, kaszleć, a potem zemdlała-starł ze swoich policzków łzy.-jak najszybciej pojechałem do szpitala. Czekamy pare godzin, ale nic nie chcą mówić.
-Wszystko będzie dobrze-wyszeptałam opierjaąc głowę o jego klatke piersiową.
-Dziękuje, że przyjechałaś-pocałował mnie w czubek głowy.-chodź, przedstawie cie.
Złączył razem nasze palce, a ja poczułam przyjemny prąd w ciele. Poszliśmy na drugie piętro. Tam również było sporo pacjentów i co chwile po korytarzu biegali lekarze.
Ian ciągnął mnie wzdłuż korytarza, a ja bez słowa szłam obok niego. Podeszliśmy do jakiejś pary która siedziała załamana na krzesłach w poczekalni. Mężczyzna był bardzo podobny do Iana. Może chudszy i mniej umięśniony. Miał jednak te same oczy i włosy. Natomiast szczupła kobieta obok niego miała krótkie blond włosy, błękitne oczy oraz małe usta. Siedziała oparta o ramie mężczyzny który trzymał na kolanach płaczące dziecko.
-To jest właśnie moja pracownica, Brooke-powiedział Ian, a małżeństwo wstało z krzeseł.-Brooke, to mój starszy brat Erick oraz jego żona; Kendall.
-Bardzo mi miło-podałam ręke najpierw mężczyźnie, a potem kobiecie która była cała zapłakana.-cześć księżniczko-przywitałąm się z Eveline która siedziała na kolanach taty.
-Blooki-wysepleniła podnosząc rączki do góry więc wzięłam ją na ręce, a ta mocno się do mnie przytulił.-Charlotte jest chola-wyszeptała cicho.-lezy tam-pokazała na duże drzwi.-dlacego nie moge do niej wejść?
-Lekarze muszą ją zbadać, wiesz? Potem pewnie będziesz mogła ją odwiedzić.
-A kiedy wlóci do domku? Lalki za nią tęsknią.
-Niedługo-uśmiechnęłam się smutno.
-Ian mi opowiadał, że masz dobry kontakt z naszymi córkami-powiedziała kobieta podczas gdy ja oddawałam jej dziewczynkę.
-Tak. Czasem do niego przychodziłam i bawiłam się z dziewczynkami.
-Nie zamęczyły cie?-uśmiechnął się lekko brat Iana.
-Nie. Są energiczne, ale słuchane i grzeczne. Takie dzieci to skarb.
-Mam nadzieje, że nic jej nie jest-wyszeptała załamana kobieta, a jej mąż ją przytulił.
-Charlotte jest silnym dzieckiem. Poradzi sobie kochanie.
-Wiedzą państwo co zaszkodziło Charlotte?-zapytałam.
-Nic nie chcą nam powiedzieć-westchnęła kobieta, a ja usiadłam na krześle pomiędzy nią, a Ianem.-nie wiem co się stało. Bawiła się z Eveline i biegały po domu, a ja sprzątałam. Charlotte nagle powiedziała, że jest już zmęczona. Pomyślałam,że to od biegania. Gdy powiedziała, że jej się trudno oddycha dałam jej pić. Ale nagle zrobiła się blada, a ja zaczęłam panikować.Charlotte zaczęła się dusić, a Eveline to widziała i zaczęła strasznie płakać. Zadzwoniłam do Ericka, a ten zerwał się z pracy. Potem zadzwoniłam też na pogotowie, ale gdy moja córka straciła przytomność i nie oddychała...-pociągnęła nosem i zaszlochała cicho.-myślałam, że to koniec. Że...ona...ona umarła. Byłam przerażona. Bałam się, że umrze w tak młodym wieku. Że Eveline straci swoją siostre.
-Nic jej nie będzie-położyłam dłoń na ramieniu kobiety.-to silna dziewczynka. Da sobie rade.
-Obyś miała racje-westchnęła kręcąc smutno głową.-nie wiem co się stało. Nic nikt nie chce mówić. Ponoć teraz ją badają i jest w ciężkim stanie.
-Wyjdzie z tego-pocieszał ją jej mąż.-Charlotte da radę. I niedługo wrócimy do domu.
-Charlote umrze?-zapytała cicho Eveline i zaczęła płakać.
-Kochanie, Charlotte nie umrze-mama przytuliła jądo siebie.-po prostu musi odpoczywać.
-Powiedziałaś, że umrze-wychlipiała. Kurde, to dziecko jest strasznie mądre.
-Nie umrze kotku-mama pocałowała ją w czoło.-zdrowieje, wiesz? Niedługo wrócimy do domu,a wy będziecie mogły bawić się znowu razem.
-Kiedy?-zapytała wycierając zapłakane oczka i nosek.
-Nie wiem kochanie-westchnęła blondynka.-ale niedługo. Charlottemusi tylko odpocząć.
-Odpocnie w domu. Będe sie nią opiekować. Dawać jej lekalstwa, jedzenie, będe jej opowiadać bajki.
-Tutaj muszą ją zbadać lekarzem-wytłumaczył jej tata.-a gdy całkowicie wyzdrowieje pojedziemy wszyscy do domu.
Eveline pokiwała głową, po czym oparła się o mame, a ja spojrzałam na Iana który wzrok skupiony miał na swojej młodszej chrzestnicy.
CZYTASZ
Boss
RomanceGdy dwudziesta dwu letnia Brooke podejmuje się pracy jako asystenka w biurze nie spodziewa się, że jej szefem zostanie nieziemsko przystojny, tajemniczy mężczyzna. Od tej pory życie Brooke zmieni się o sto osiemndziesiąt stopni za sprawą swojego prz...