Zaraz po tym jak uspokoiliśmy swoje nerwy pożegnaliśmy się z rodzicami dziewczynek i wyszliśmy ze szpitala.
-Dasz radę prowadzić?-zapytałam.-jesteś jeszcze rotrzęsiony.
-Nic mi nie będzie. Podwieść cie?
-Um...przyjechałam swoim autem-powiedziałam.-to...pa Ian.
-Czekaj-mężczyzna złapał mnie za ręke i przyciągnął do siebie, w rezultacie odbiłam się od jego ciała.-bardzo ci dziękuje, że przyjechałaś i mnie wspierałaś. Jestem ci cholernie wdzięczny.
-Nie ma o czym gadać. Po prostu zrobiłam to co musiałam.
-Jesteś wielka Brooke. Bardzo ci dziękuje-powiedział, w następnej chwili złączył na chwile nasze usta, a po chwili się odsunął.
-Przyjedź po mnie jutro to pojade z tobą do Charlotte.
-Dobrze-pokiwał głową, a ja uśmiechnęłam się lekko i wsiadłam do sowjego samochodu.
***-I jak?-zapytałą Julie na wstępie.
-Długo czekaliśmy. Okazało się, że to alergia prawdopodobnie na mango.
-Kurde, słabo. Mango jest pyszne, a mała ma uczulenie.
-Jest jeszcze pod wpływem środków nasennych. Myśle, że pare dni i wróci do domu.
-Dlaczego tak bardzo interesuje cie ta mała?-zapytała Julieopierając się biodrem o blat.
-Lubie dzieci-wzruszyłam ramionami.
-Tylko?-uśmiecha się kpiąco.-może lubisz też pana "Zabójczo przystojnego Pana idealnego"
-Nie-kręce głową.-chodzi o Charlotte. TYLKO o Charlotte.
-Mhm. Ja tam swoje wiem.
-Znowu zaczynasz?-prychnęłam.
-Dobra dobra-zaśmiała się.-już nic nie mówie. Teraz chodź do kuchni. Zamówiłam pizze i jest jeszcze ciepła.
***-Hej-przywitałam się z Ianem gdy wsiadłam do jego samochodu.
-Cześć-powiedział posyłając mi lekko uśmiech, a po chwili wyjechał z podwórka.-jak tam?-zagadał.
-W porządku. Już jutro wracam do pracy.
-To dobrze. Bez ciebie praca to nie to samo-powiedział. Dobrze, że był skupiony na drodze i nie widział moich rumieńców.
Całą droge zamieniliśmy pare słów, a gdy zatrzymaliśmy się pod szpitalem szybko wybiegliśmy z auta kierując się do odpowiedniej sali.
-Idź do małej. Ja tu poczekam-powiedziałam do mężczyzny. Ten spojrzał na mnie i pokręcił rozbawiony głową.
-Idziesz ze mną.
-Wolałabym nie. Nie jestem z nikim z rodziny.
-Trudno-wzruszył ramionami.-Kendall mówiła mi wczoraj, że Charlotte chciałaby cie zobaczyć. Więc albo wchodzimy razem albo w ogóle-odparł wyciągając w moją strone ręce. Popatrzyłam na jego dłoń, potem na twarz i na drzwi. Wzięłam głośny wdech i chwyciłam jego ręke, a ten pchnął duże drzwi wchodząc do środka. Nie było tu biało jak w zwykłym szpitalu. Ściany były w kolorze pistacjowym. Łóżka które znajdowały się w tych samych odstępach miały niebieskie poduszki i zielone kołdry. Na niektórych łóżkach siedziały dzieci, a mi zrobiło się ich żal widząc w jakim są stanie. Niektóre łóżka były puste. Na końcu sali leżała Charlotte. Była lekko blada, a jej włosy spięte były w kucyka, aby nie przeszkadzać jej w codziennych czynnościach. Mała siedziała na łóżku przykryta kołdrą i bawiła się zabawkami które porozrzucane były na łóżku. Książki, lalki i różne pluszaki. Podpięta byłą doróżnych urządzeń, ale niezbyt się tym przejmowała. Obok niej na krześle siedzieli jej uśmiechnięci rodzice bez Eveline. Pewnie zostawili ją pod czyjąś opieką.
Dziewczynka popatrzyła na nas, a jej oczy od razu się rozszerzyły, a na usta wkradł się szeroki uśmiech.
-Wujek! Brooke!-piszczała radośnie i gdyby nie te urządzenia pewnie by do nas podbiegła i rzuciła się ma szyję.
-Zostawimy was samych-powiedziała jej mama całując córke w czoło. To samo oczynił jej tata, a potem wyszli z sali.
-Opowiadaj księżniczko. Jak tam u ciebie?-Ian usiadł na krześle, aja zaraz obok niego.
-Fajnie tu jest. Nie nudze sie aż tak bardzo-pokazała na swoje zabawki, a ja zaśmiałam się cicho.-i poznałam fajne dzieci-wyszczerzyła się.-często bawimy się na świetlicy jak mogę. Tam jest duży telewizor i baaardzo dużo zabawek-rozgadała się jak mało kto, a my z Ianem co chwile wybuchaliśmy śmiechem.
-Chciałabyś już do domu?-zapytałam.
-Bardzo. Tęsknie za swoimi zabawkami i z Eveline. Jest za mała. Nie może tu wchodzić. Ale moje koleżanki ze szkoły często mnie odwiedzają i w tedy pokazuje im cały szpital-zachichotała.-pani doktor mówi, że wróce do domu lada moment.
-Oby-Ian poczochrał ją po włosach.-zabawki się pewnie za tobą stęskniły.
-Ja za nimi też-przyznała gdy po chwili do jej łóżka podeszła dziewczynka z bardzo króciutkimi włosami i zielonymi oczami która szła o kulach.
-To jest Cyntia-odparła dziewczynka.-poznałam ją w szpitalu i razem się bawimy.
-Dzień dobry-wymruczała dziewczynka kładąc się do swojego łóżka.
-Cześć-odpowiedzieliśmy równo z Ianem.
-I co jeszcze powiesz fajnego?-zapytał mężczyzna, a ja patrzyłam raz po raz na niego. Zadziwiające, że taki umięśniony, tajemniczy i pracowity biznesmen zamienia się w potulnego baranka przy dzieciach.
-Bardzo miła jest tu pani doktor. Nazywa się Theresa i czasem nawet czyta mi coś gdy rodziców nie ma. Ją polubiłam najbardziej.
-Czyli będziesz tutaj często przychodzić, tak?-zaśmiał się Ian.
-Rodzice mówili, że czasem będe tu przychodzić, ale tylko na chwilke. Na jakieś badania i do domu. I że nie mogę jeść mango. A szkoda bo było bardzo dobre.
-Wiesz...jest wiele pysznych owoców-odparłam.-ja osobiście uwielbiam banany i truskawki.
-Ja też!-pisnęła uradowana.
-Bardzo dobre są też porzeczki, albo marakuja.
-Mara...co?-zrobiła zdziwioną mine.
-Taki owoc. Bardzo dobry.
-Muszę kiedyś spróbować-zaśmiała się.-kupisz mi Brooke?
-Pewnie. Jak gdzieś znajde.
-Słyszałeś Ian? Brooke kupi mi marakuje-zaśpiewała, a mężczyzna zaśmiał się.
-Na pewno ci posmakuje.
Reszte dnia rozmawialiśmy z Brooke i bawiliśmy się z nią, a potem pokazała nam prawie cały szpital.
CZYTASZ
Boss
RomanceGdy dwudziesta dwu letnia Brooke podejmuje się pracy jako asystenka w biurze nie spodziewa się, że jej szefem zostanie nieziemsko przystojny, tajemniczy mężczyzna. Od tej pory życie Brooke zmieni się o sto osiemndziesiąt stopni za sprawą swojego prz...