Wczoraj posłuchałem się raz starszej kobiety i poszedłem do kościoła. Siedziałem ponad godzine modląc się, aby Brooke przeżyła. W domu również. A dzisiaj przed pójściem do Brooke wstąpiłem do sali gdzie leżała staruszka. Ellen leżała na łóżku przykryta cienką pierzyną i coś czytała marszcząc co chwile nos.
-Dzień dobry-usiadłem obok staruszki, a ta posłała mi zmęczony uśmiech.
-Witaj chłopcze. Co cie do mnie sprowadza?
-Pomyślałem, że może potrzebuje pani towarzystwa i przyszedłem.
-Twoja dziewczyna bardziej go potrzebuje-odparła.
-Zaraz do niej pójde. Chciałem przyjść do pani.
-Bardzo mi miło-odłorzyła gazete na komode obok i po woli usiadła na łóżky sucząc z bólu. Strasznie jej współczułem. Wyglądała strasznie. Blada, z małą ilością włosów...wyglądała gorzej niż przeciętna staruszka.-no to opowiadaj. Co tam u ciebie?
-Byłem w kościele tak jak pani mówiła.
-Bardzo miło to słyszeć-uśmiechnęła się.
-Nie wiem tylko czy mnie wysłucha. Nie chodziłem do kościoła od...-namyśliłem się.-nawet nie pamiętam.
-Nie ważne-zaśmiałą się cicho.-jeżeli modlitwa miała uzasadniony wybór to na pewno cie posłucha. Zaufaj mi.
-Może ma pani racje. A jak u pani?-zapytałem.
-Codziennie jest gorzej-wyszeptała z wymuszonym uśmiechem.-staram się korzystać z życia póki mogę.
-Niech pani tak nie mówi. Wyjdzie pani do domu i pójdzie do rodziny.
-Chłopcze, miło, że tak myślisz, ale to nieprawda. Nie wyjde ze szpitala. Jest coraz gorzej.
-Ale pani wydobrzeje-próbowałem ją przekonać.
-To nierealne chłopcze.
-A modlitwa? Sama pani mówiła, że modlitwa pomaga.
-Nie w tym przypadku. Bóg widzi, że cierpie i po woli chce mnie zabrać z tąd.
Słysząc to miałem ochote płakać. Tak, dwudziesto ośmio letni biznesmen miał ochote sie rozryczeć przez słowa starszej kobiety.
-Nie smuć się chłopcze-dodała widząc moją mine.-jesteś młody, ty powinieneś martwić się o swoją Brooke.
-Nie martwi się pani? Tym, że nie spędzi pani świąt z rodziną, że jest coraz słabsza...
-Czym mam się martwić?-wzruszyła ramionami.-gdybym sie martwiła ostatnie dni życia spędziłabym w łóżku płacząc i myśląc nad śmiercią. Ludzie rodzą się i umierają. Taka jest kolej rzeczy.
-Jest pani samotna?-wypaliłem, a kobieta uśmiechnęła się.
-Moja córka przychodzi tutaj codziennie. I wnuki.
-Pewnie bardzo kocha pani wnuki.
-Nie mam ich wielu. Mam trzy wnuczki które mają po osiemnaście, a dwie po czternaście lat, a mój jedyny wnuk ma sześć lat. Są dla mnie bardzo ważne i chce dla nich jak najlepiej. Tam-popatrzyła w góre.-będe na nich patrzeć i opiekować się z nimi.
Zamrugałem gwałtownie chcąc odgonić łzy. Cholera jasna! Tylko nie becz.
-Idź do swojej dziewczyny skarbie-kobieta położyła swoją szorstką, zimną dłoń na mojej; o wiele większej.-ona cie bardziej potrzebuje. Życze wam szczęścia. Żeby się obudziła, żebyście żyli w miłości. Kto wie...może kiedyś dzieci...
-Dziękuje-uśmiechnąłem się lekko.-przyjdę panią odwiedzić jutro.
-Miłego dnia-zaśmiała się i zaczęła głośno kaszleć.-pamiętaj, każdy dzień jest wyjątkowy-wychrypiała cichym, zmęczonym głosem, a ja uśmiechnąłem się i wyszedłem z pokoju. Cały dzień myślałem o staruszce którą bardzo polubiłem...
***Następnego dnia również poszedłem odwiedzić Ellen. Wszedłem do jej sali, ale jej łózko było puste więc chciałem zaczepić jakąś pielęgniarke która rozmawiała z jakimś małżeństwem;mężczyzna był wysoki z rudymi włosami, a kobieta miała długie, brązowe. Obok nich stała wysoka, szczupła i całkiem atrakcyjna dziewczyna która miała około 17-18 lat, dwie bliźniaczki i mały chłopczyk. W pewnym momencie kobieta razem z dziewczynami posmutniała i zaczęła cicho płakać,a ja zmarszczyłem brwi nie wiedząc o co chodzi.Jej mąż zaczął ją przytulać, a do tego wszystkiego najmniejszy z rodziny też zaczął płakać. Pielęgniarka posłała im smutne spojrzenie i odeszła, a ja szybko ją dogoniłem.
-Przepraszam. Wie pani może co z Ellen? Taką miłą staruszką?
-Pan jest kimś z rodziny?
-Niestety nie, ale bardzo mi zależy na informacjach. Bardzo mi pomogła i chciałem jej podziękować.
-Przykro mi. Pani Ellen zmarła dzisiaj rano-powiedziała smutno, a ja zrobiłem zszokowaną mine.
-Z...zmarła?-zapytałem.
-Miała wiele chorób z którymi jej organizm nie dawał sobie rady. Może to i dobrze. Nie musiała cierpieć. Tam jest jej rodzina-wskazała palcem na małżeństwo z dziećmi którzy siedzieli na krzesłach i cicho płakali.-jeżeli chciałby pan czegoś się dowiedzieć prosze się do nich zgłosić-odparła i odeszła, a ja opadłem na niewygodne krzesło patrząc się w jeden punkt. Ta wiecznie uśmiechnięta staruszka nie żyje. Umarła. Jeszcze wczoraj rozmawiała i śmiała się. Wyglądała jak wrak człowieka, ale nie pomyślałbym, że mogą to być ostatki jej dni. Bardzo mi pomogła, była bardzo mądra i sympatyczna. Gadaliśmy dwa razy, ale zdążyłem ją polubić. Nie chce nawet myśleć co przechodzi jej rodzina która w dalszym ciągu opłakuje jej śmierć.
I w tedy zdałem sobie sprawe, że Brooke nie może odejść. Skoro przeżyłem śmierć osoby którą znałem pare dni to gdy Brooke umrze ja sobie z tym nie poradze. Nie przezyje bez niej. I prędzej sam sie zabije niż będe żył na tym świecie bez osoby której kocham.
CZYTASZ
Boss
RomanceGdy dwudziesta dwu letnia Brooke podejmuje się pracy jako asystenka w biurze nie spodziewa się, że jej szefem zostanie nieziemsko przystojny, tajemniczy mężczyzna. Od tej pory życie Brooke zmieni się o sto osiemndziesiąt stopni za sprawą swojego prz...