Rozdział 50

59.4K 1.7K 320
                                    

IAN

Dwa tygodnie. Tyle minęło od kąd Brooke jest w pieprzonej śpiączce. Nie ma dnia,żebym przy niej nie był. Przychodzą też jego rodzice, Julie z Jasperem, a nawet mój brat z żoną i dziewczynkami które też bardzo chcą ją odwiedzić. Narysowały jej nawet wiele ślicznych rysunków które teraz wiszą na szpitalnej ścianie. Niemal codziennie płacze gdy widze ją taką bladą i bezradną poprzyczepianą do tych wszystkich kabelków. Zrobiłbym wszystko, żebym ja tam leżał, a Brooke była zdrowa. Nie daruje tego tej szmacie. Policja już jej szuka, bo Martha gdzieś wyjechała. Ale nie uciekne. Policja ją znajdzie, a jeżeli nie to ja to zrobie. Będzie cierpieć w pierdlu. 

Najbardziej się boje, że Brooke nie wybudzi się do świąt. Kocha święta i wiem jak chciałaby spędzić je z rodziną. Lekarze mówią, że istnieje też prawdopodobienstwo, że w ogóle sie nie obudzi. Ale wiem, że to nie prawda. Nie przyjem tego do wiadomości. Brooke sie obudzi. Jest silną kobietą, obudzi sie. To tylko kwestia czasu...

-Brooke-usiadłem na jej łóżku łapiąc jej chłodną dłoń i całując jej wierzch.-hej-uśmiechnąłem się smutno patrząc na jej bladą, śpiącą twarz.-już prawie trzy tygodnie tutaj jesteś, wiesz? Tęsknimy za tobą. Wszyscy. Ja, rodzice, Julie, nawet Charlotte i Eveline-popatrzyłem na ściane gdzie wisiało pare rysunków dzieci.-przychodzą tutaj i pytają kiedy się obudzisz. Tak cholernie bym chciał być teraz w twojej skórze. Nie mogę patrzeć na ciebie w tym stanie. Kochanie, obudź się do świąt. Ja ich nienawidze, bo oczywiście nie mam je z kim spędzać, ale dla ciebie to najważniejszy okres w rogu. Pierniczki, choinka, kolendy...to dla ciebie niebo, prawda?-zaśmiałem się cicho.-dlatego musisz się obudzić. Twoi rodzice tak cholernie chcą, żebyś siedziała z nimi przy stole. A ja bym chciał znowu zobaczyć jak się uśmiechasz. Tylko na to czekam. 

-Przepraszam-obok mnie zjawił się starszy mężczyzna w białym kitlu.-musimy teraz zbadać pacjentke, więc musi pan opuścić sale.

-Dobrze-westchnąłem i popatrzyłem na moją dziewczyne.-obudź się jak najszybciej kochanie-schyliłem się i delikatnie pocałowałem ją w czoło; jak zawsze z resztą gdy wychodziłem. A potem ostatni raz patrząc na Brooke wyszedłem z sali. Usiadłem na jednym z krzeseł i schowałem twarz w dłonie głośno wzdychając.

-Chłopcze-usłyszałem chrapliwy głos więc podniosłem głowe. Przede mną stała starsza kobieta która miała bardzo mało włosów ;pewnie ze względu na wiek. Siwe. Miała bardzo dużo zmarszczek, wory pod oczami, a jej twarz była dziwnie blada. Stała przede mną w długiej, białej sukience lekko zgarbiona posyłając mi pocieszający uśmiech.-dziewczyna?-zapytała.

-Skąd pani wiedziała?-zapytałem, a staruszka westchnęła i usiadła obok mnie.

-Żyje na tym świecie znacznie dłużej od ciebie i wiem co się dzieje. Jak ma na imie?

-Brooke-wyszeptałem przełykając góle w gardle.

-Brooke-powtórzyła zamyślona.-bardzo ładne imie.

-Wiem. Nosi je śliczna kobieta-mruknąłem z lekkim uśmiechem.

-Nie wątpie-zaśmiała się cicho, a potem zaczęła kaszleć.

-Zawołać lekarza?-zapytałem spanikowany.

-Nie-wychrypiała.-ja tak mam często-popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się lekko.-nie wiem co się stało twojej dziewczynie. Ale wiem, że się obudzi.

-Wątpie. Trzy tygodnie już jest w śpiączce.

-Opowiem ci coś-odparła.-pare długich lat temu mojej córce stało się coś okropnego. Ktoś dźgnął ją pare razy nożem w brzuch i klatke piersiową. Jej stan był krytyczny-odkaszlnęła i kontynuowała:-codziennie ją odwiedzałam, ale lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Mówili, że tylko cud ją uratuje więc każdy przygotowywał się na najgorsze. Ja jednak robiłam coś innego.

-Mianowicie?-uniosłem brwi do góry.

-Modliłam sie. Wierz mi lub nie chłopcze, ale to pomaga.Mogliłam się w domu, w kościele, w parku...oby tylko moja córka przeżyła. Mogłam być biedna, to ja mogłabym tam leżeć,ale żeby moja jedyna, pierworodna córka przeżyła. Leżała w śpiączce pół roku, a lekarze chcieli ją odłączyć od aperatury. Ja jednak się nie poddawałam. Modliłam się prawie cały czas. Dwadzieścia cztery na dobe.

-Przeżyła?-zapytałem zszokowany.

-Po pół roku się obudziła-odparła.-lekarze mówili, że to cud, że to niemożliwe, a moja córka przeżyła. I jestem pewna, że to nie dzięki lekarzom, a dzięki modlitwie. I dzisiaj normalnie chodzi po świecie. Ma męża, kochane dzieci i mimo wielu blizn na brzuchu jest piękna.

-Nigdy tak o tym nie myślałem-spuściłęm wzrok, a potem popatrzyłęm na staruszke która wpatrywała się w ściane.-mogę wiedzieć na co pani choruje?

-Na wiele chorób-machnęła ręką jakby byłą to nieistotne.-mam bardzo dużo poważnych chorób i wiem, że raczej nie jestem w stanie ich wszystkich wyleczyć. Ale twoja Brooke na pewno przeżyje. Obudzi się, zobaczysz.

-Bardzo bym chciał, żeby obudziła się przed świętami-wyszeptałem.-bardzo kocha to święto i chciałbym, żeby była szczęśliwa.

-Musisz tylko w to wierzyć-powiedziała cicho i odkaszlnęła.-ja w tym roku raczej spędze w święta w szpitalu-zaśmiała się cicho,  a ja zmarszczyłem brwi. Serio nie martwi ją, że spędzi święta w szpitalu? Że z tąd nie wyjdzie. Mimo, że znam ją dziesięć minut widze, że uśmiech nie schodzi jej z twarzy.-ale twoja Brooke obudzi się jeżeli tylko uwierzysz-odparła po chwili po czym ociężale i po woli wstała z krzesła.-pora na mnie. Pamiętaj chłopcze, że modlitwa pomaga.

-Odwiedze kiedyś panią w sali. I dziękuje-uśmiechnąłem się co odwzajemniła.-mogę wiedzieć jak sie pani nazywa?

Staruszka zatrzymała się i odwróciła w moją strone z lekkim uśmiechem.

-Ellen. Ellen Homson.




BossOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz