Pov. Laughing Jill
Pamiętam ten dzień jakby był wczoraj. Kiedy Mary się obudziła, od razu zauważyła moje pudełko. Była mocno zdziwiona. Podeszła do niego i zaczęła się mu przyglądać. Ja zaś błagałam ją w myślach, żeby mnie już uwolniła i pozwoliła mi się ze sobą bawić. W końcu dziewczynka niepewnie chwyciła za korbkę i zaczęła kręcić. Cały pokój wypełniła wesoła muzyka "Pop goes the weasel". Już po chwili wyskoczyłam z pudełka i ukazałam się Mary w całej swojej okazałości. Oczy dziewczynki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
-Kim jesteś?-spytała.
-Jestem Laughing Jill i znalazłam się tutaj po to, żeby się z tobą zaprzyjaźnić i nauczyć być najlepszą przyjaciółką na świecie!-zawołałam z entuzjazmem.
-To...super! Nigdy nie miałam żadnej przyjaciółki. Ja nazywam się Mary Kindstone. Miło mi cię poznać-powiedziała dziewczynka, podając mi swoja rękę. Chwyciłam ją (moja wiedza na ten temat mówiła, że właśnie tak się postępuje w takiej sytuacji) i potrząsnęłam nią, niestety nieco zbyt energicznie. Razem z Mary naprawdę szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Stałyśmy się nierozłączne jak siostry. Często bawiłyśmy się lalkami, urządzałyśmy przyjęcia herbaciane. Ona uwielbiała wprost moje sztuczki magiczne i akrobatyczne. Kiedyś nawet dostałam od niej małego, pluszowego misia. Mary dała mi go, kiedy odpowiedziałam na jedna z jej pytań i dziewczynka dowiedziała się, że będę żyła wiecznie. Dała mi go "Abyś nigdy nie zapomniała o mnie przez całą tą wieczność, bo to chyba bardzo dużo czasu". Dokładnie tak to ujęła. Jednak tak samo jak Jack, którego za wszelką cenę chciałam kiedyś odnaleźć, tak samo i ja nie mogłam pokazać się nikomu innemu. Nie znikałam, kiedy ktoś pojawiał się w pobliżu Mary, tylko korzystałam z moich zdolności i stawałam się widoczna tylko dla niej. Nie miałam ochoty opuszczać jej choćby na chwilkę. Nasza cudowna sielanka trwałaby w nieskończoność, gdyby nie jej matka. Jej upiorna, zła, pełna nienawiści, złości, wredoty, głupia matka. Nie pozwoliła Mary mieć ludzkich przyjaciół i chciała też zabronić jej przyjaźnić się ze mną. Zaczęła ją ciągać po lekarzach, którzy przepisywali jej jakieś niepotrzebne, ale niebezpieczne lekarstwa. Pocieszałam Mary i pomagałam jej, jak mogłam. Wiedziałam, że ta kobieta chce dla swojej córki jak najlepiej. Nadal nie mogłam się jednak ujawnić. Gdybym to zrobiła, złamałabym zasady, jak Jack. A ja bardzo pragnęłam do końca pozostać sobą, pomóc Mary, a potem Jack'owi. Dlatego do końca się nie pokazałam. Może gdybym to zrobiła, ocaliłabym dziewczynkę. Jednak ja nie dostrzegłam tego momentu, w którym należało już to zrobić. Byłam pewna, że Mary nic nie grozi, dopóki z nią jestem. Poza tym nie myślałam, że ludzie potrafią być dla siebie tacy bezwzględni. Bezwzględność. Dziś jest ona dla mnie normalnością, opisuje całą mnie. Gdybym miała jakieś względy czy wartości, czy zabijałabym ludzi z taką radością? Jednak ja wyzbyłam się już wszystkich pozytywnych uczuć, oprócz dwóch. Pierwszym z nich jest chęć zemsty. Jak tylko zobaczyłam lekarza wyjmującego broń i oddającego strzał, a potem ujrzałam upadające ciało Mary, od razu to poczułam. Po śmierci Mary jej ciało wyniesiono do kostnicy, gdzie przebywało do czasu pogrzebu. Cały ten czas byłam przy niej, a raczej przy tym, co z niej została. Pierwszych kilka dni spędziłam właśnie tam, w kostnicy. Skulona w kącie, z pochyloną głową. Zaczęłam wtedy odczuwać dziwne uczucie pustki. Jakby jakaś część mnie, ta żywa, radosna, optymistycznie nastawiona do świata, umarła razem z moją jedyną przyjaciółką. Po jakimś czasie ciało Mary miało zostać zabrane. Kiedy przyszli po nie lekarze, wstałam, bo nie wyobrażałam sobie, żebym nie miała jej towarzyszyć w czasie tej ostatniej wędrówki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam swoje zniekształcone odbicie w metalowych wiekach chłodni (dop.aut. Chodzi o te wysuwane "półki" w których przechowywane są ciała). Nie tylko moja sukienka, ale i ja cała wyglądałam, jak...jak nie ja. Moje kolory zaczęły znikać, blaknąć. Gdzieniegdzie widać już było tylko czerń i biel. Nie miałam wtedy jednak czasu na zastanawianie się nad swoim wyglądem. Pogrzeb był...zwyczajny. Chyba. Nigdy wcześniej ani później nie byłam na żadnym pogrzebie. Wyglądało na to, że cała rozpacz została za mną. Przynajmniej tak wtedy myślałam. Nie wiedziałam, co jeszcze mnie czekała. Na uroczystości było kilka osób, w tym oczywiście matka Mary. Nie byłam w stanie pojąć, jak może rozpaczać po śmierci swojej córki, skoro sama do niej doprowadziła. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zachciało mi się ponownie płakać. Pamiętam wszystkie te uczucia i wydarzenia jak dziś. Potem miałam wrażenie, że następnych kilka tygodnie przeciekło mi gdzieś między palcami. Cały czas właściwie kręciłam się tylko po cmentarzu, a jak tylko próbowałam stamtąd odejść, nie byłam w stanie tego zrobić. Najdalej doszłam do cmentarnej bramy. Potem zawróciłam, jakby coś nie pozwalało mi opuścić tego miejsca. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Jednocześnie czułam się pusta, ale też pragnęłam za wszelką cenę tę pustkę czymś wypełnić. Chciałam w końcu coś poczuć, coś innego niż rozpacz albo smutek. Jak dziś pamiętam sytuację, kiedy po raz kolejny usiadła na ławeczce przed grobem Mary.
-Powinno się ukarać tych, którzy cię skrzywdzili. Którzy zabrali cię ode mnie i z tego świata-powiedziałam, po czym mnie olśniło. Postanowiłam, że to ja będę osobą, która wymierzy sprawiedliwość. W tej samej chwili poczułam, że już nie czuję się taka pusta. Miałam cel, miałam do wypełnienia zadanie i pragnęłam zemsty za krzywdy wyrządzone mi i Mary. Tak, właśnie tak. Praktycznie nie byłam już zdołowana, bo miałam w końcu coś sensownego do zrobienia, co nadawało nowy sens mojemu istnieniu. Moje moce naprawdę ułatwiły mi zadanie. Wystarczyło, będąc niezauważoną, wrócić do szpitala i odnaleźć odpowiedzialnego za to wszystko lekarza. Oczywiście nie stało się to od razu. Przez kilka pierwszych dni w ogóle nie mogłam na niego trafić, ale w końcu mi się to udało. Poszłam za nim do domu, cały czas czując, jak całe moje ciało trzęsie się z ekscytacji i rwie do wykonania zadania. Jak tylko znaleźliśmy się w jego mieszkaniu, które swoją drogą wyglądało na dość drogie, od razu się ujawniłam. Mężczyzna poszedł do kuchni, więc ja miałam chwilę, żeby się rozejrzeć. Rzuciłam okiem tu i tam, poszłam też do garażu, gdzie moją uwagę przykuła leżąca w kącie piła łańcuchowa. Oprócz tego było też parę śrubokrętów, a nawet jakaś siekiera. Pomyślałam wtedy, że ktoś tam musiał się przygotować na moją wizytę. Wzięłam piłę i poszłam poszukać doktorka, który nadal był w kuchni. Pamiętam jak dziś tę scenę, kiedy odwrócił się i mnie zobaczył. Przerażenie, które ujrzałam w jego oczach, sprawiło, że od razu poczułam, jak wstępują we mnie nowe siły.
-Kim ty jesteś?-zapytał zszokowany.
-Kimś, kogo powinieneś się bać-odparłam i nim cokolwiek więcej zdołał zrobić, zaatakowałam. Najpierw wbiłam mu piłę w brzuch i zaczęłam wyciągać mu flaki. Z zainteresowaniem i ekscytacją patrzyłam, jak wije się z bólu i jak powoli uchodzi z niego życie. Jego krzyk agonii był muzyką dla moich uszu. Kiedy już-już jego oczy miały się zamknąć, udało mi się wyczarować strzykawkę z adrenaliną. To na chwilę na powrót przywróciło go do życia. Szybko znalazłam gdzieś jakieś obcęgi, idealnie nadające się do wyrywania zębów. Wyrwałam każdy po kolei.
-Nie zamykaj oczu-powiedziałam. Doktor jednak wyglądał, jakby zaraz miał to właśnie zrobić.
-Skoro nie możesz mieć ich otwartych, to nie są ci potrzebne-dodałam po chwili, wyjmując jego gałki oczne z oczodołów. To było ostatnie, co zrobiłam, gdyż doktorek wyzionął ducha. Zaraz potem, używając jego krwi, napisałam na ścianie kuchni "Jill tu była", po czym wzięłam jego ciało i przeniosłam nas do domu Mary. Szybko zawiesiłam jego ciało na żyrandolu nawet nie starając się być cicho. Następnie napisałam na ścianie, używając krwi doktorka "Bój się mnie". Po chwili przyszła matka mojej nieżyjącej przyjaciółki. Jej strach, kiedy zobaczyła dyndające ciało, był wprost nie do opisania. Następnie przeniosła wzrok na ścianę z napisem. Jej oczy jeszcze bardziej rozszerzyły się z przerażenia. Potem znowu spojrzała na trupa. W tej samej chwili postanowiłam się ujawnić. Rzuciłam nią szybko o szafkę, a zaraz potem do niej podeszłam. Ona wbiła mi wtedy w oko odłamek szkła. Pamiętam doskonale ten ból. Ja jednak natychmiast wyjęłam go. Z mojej gałki ocznej zaczęła wyciekać czarna krew, ale po chwili wszystko się zregenerowało. Wtedy zniknęłam, dając tym samym nadzieję matce Mary, że poszłam już na dobre. Pojawiłam się jednak za nią i wbiłam jej w głowę moją piłę łańcuchową. Zacząłem ciąć jej ciało na pół. Radość spowodowana faktem, że udało mi się w końcu znaleźć coś, co pomogło mi pogodzić się ze stratą Mary była wprost nie do opisania. Byłam taka szczęśliwa w tamtej chwili! Zaczęłam się głośno śmiać. Nawet kiedy Katherine upadła martwa na ziemię, ja dalej śmiałam się szaleńczo. Po chwili prawie się uspokoiłam, ale kiedy tylko spojrzałam na moją piłę, z której nadal ściekała krew, ponownie wybuchłam głośnym śmiechem. Gdy wreszcie, po bardzo długim czasie, udało mi się uspokoić, podeszłam do ściany i napisałam krwią "Jill tu była".
CZYTASZ
Naprawię Cię
FanfictionZastrzegam, że to moja pierwsza "książka" na wattpadzie i pisana bardziej z chęci przekonania się, jak mi pójdzie. No i oczywiście z miłości do Laughing Jack'a... niech będzie, do innych creepypast trochę też. Zamiast pisać coś, co nic nikomu nie p...