Rozdział 63

182 13 15
                                    

~Kilka godzin wcześniej~

Zamachnąłem się siekierą i raniłem jednego z agentów w brzuch. Upadł na ziemię, a ja mogłem zadać mu kolejny cios, tym razem w szyję. Dla pewności zaatakowałem go jeszcze raz i prawie odciąłem mu głowę. Gdybym miał więcej czasu, poświęciłbym go, aby jednak mu ją obciąć, ale niestety go nie miałem. Musiałem w końcu zająć się resztą agentów, naukowców.

-Toby, za tobą!-usłyszałem krzyk Masky'ego. Odwróciłem się i odskoczyłem akurat w chwili, kiedy jakiś mężczyzna celował do mnie z pistoletu. Pocisk przeleciał tuż obok mnie. Ruszyłem biegiem w stronę faceta i nim zdołał jakoś zareagować, zamachnąłem się siekierą i odciąłem mu rękę. Wrzasnął z bólu, co było muzyką dla moich uszu.

-Więcej!-zawołałem, ponownie zamachując się swoją siekierą. Trafiłem go prosto w głowę. Mój kochany topór zagłębił się w niej aż do połowy. Musiałem porządnie za niego szarpnąć, żeby go odzyskać, rozbryzgując przy okazji wszędzie dookoła krew i kawałki mózgu. To była prawdziwa jatka. Rzuciłem się za resztą. Wszyscy skierowali się w górę schodów, aby następnie udać się w górę budynku. Kiedy wpadłem na jedno z pięter, jeden z agentów zaczął do mnie celować z broni. Rzuciłem w jego stronę swoim toporem, który wbił mu się w ramię. Mężczyzna wrzasnął, zatoczył się do tyłu i upadł akurat w momencie, kiedy zza drzwi za jego plecami wyskoczyła Jane.

-Ej! Może byś trochę uważał, nie tylko ty tutaj zabijasz!-zawołała. Nic nie zdążyłem jej jednak odpowiedzieć, bo zewsząd pojawiła się kolejna horda agentów. Wszyscy obecni skupili się na unieszkodliwieniu ich. Trochę nam to zajęło i nie obyło się bez jakichś ran, ale w końcu daliśmy radę.

-Dobijcie resztę, ja biegnę dalej!-zawołała Jane.

-Ale dokąd?!-zapytał Masky.

-Szukać tego ważnego naukowca! Slenderman kazał nam go dopaść. Był na górze, ale udało mu się nam uciec. Teraz Jeff, znaczy pozostali zajmują się niedobitkami na wyższych piętrach, a ja biegnę dalej, może jeszcze go znajdę!-zawołała dziewczyna.

-Biegnę z tobą!-krzyknął Hoodie i tyle tę dwójkę widzieliśmy. Zabiłem jeszcze dwóch agentów, rozwalając ich głowy za pomocą siekiery. Potem skierowałem się wyżej. Na każdym piętrze napotykaliśmy się na tych głupich ludzi, którzy nadal myśleli, że są w stanie nam zaszkodzić albo nawet nas pokonać. Cała nasza czwórka, Helen, Masky, Judge i ja z łatwością dawaliśmy im rady. Nie zliczę wszystkich ściętych głów, odciętych rąk, przebitych serc i innych części ciała. W pewnym momencie poczułem jednak ból w nodze, a zaraz potem zachwiałem się i wylądowałem na podłodze. Spojrzałem na swoją kończynę, obecnie całą w krwi. Postrzelili mnie!-pomyślałem z wściekłością, po czym odwróciłem głowę w stronę człowieka, który był za to odpowiedzialny. Nadal celował do mnie z broni. Widać szykował się do wykończenia mnie. Uniemożliwiła mu to jednak Judge, która najpierw zaszła go od tyłu i cięła swoim mieczem w bok, a potem, kiedy upadł, dokończyła dzieło. Przerażony agent nie zdołał nawet nic powiedzieć. Otworzył tylko szeroko ze zdziwienia usta, podczas gdy dziewczyna wepchnęła mu w nie swój miecz.

-Dzięki-powiedziałem, powoli wstając.

-Nic ci nie jest? Potrzebujesz pomocy?-zapytała dziewczyna.

-Spoko, to tylko powierzchowna rana-odparłem. Rzeczywiście tak było. Nie czułem bólu (właściwie to nigdy go nie czułem, taka moja przypadłość), ale poza tym przyzwyczaiłem się już do gorszych rzeczy i krwi także nie było sporo. Facet musiał mieć pecha i pod wpływem stresu źle wymierzył.

Naprawię CięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz