Rozdział 54

184 15 14
                                    

Sama nie wiedziałam, ile czasu minęło, zanim usłyszałam pukanie do drzwi.

-Kimkolwiek jesteś, idź sobie! A jeśli to ty, Jack, idź sobie tym bardziej, najlepiej na zawsze i to do samego piekła!-zawołałam. Po chwili jednak drzwi otworzyły się, a ja ukradkiem spojrzałam, kto w nich stanął. Potem ponownie skryłam twarz w dłoniach.

-Cane, wynocha!-zawołałam. Usłyszałam, że drzwi się zamykają i przez chwilę myślałam, że znowu jestem sama.

-Co się właściwie stało?-usłyszałam głos Jane.

-Jane, też sobie idź!-zawołałam.

-Nigdzie nie idziemy-usłyszałam głos Cane, a potem poczułam, że ktoś koło mnie siada na łóżku.

-Ale ja nie mam ochoty z wami rozmawiać-powiedziałam.

-Co takiego zrobił Jack?-spytała Cane, ignorują moje słowa. Poczułam, że Jane siada po mojej drugiej stronie.

-Ten roześmiany debil z pudełka poszedł na tę cholerną misje bez mojej wiedzy i specjalnie kazał mi iść się przejść, żebym nie poszła razem z wami!-zawołałam, dając upust swojej złości. Następnie w końcu zdecydowałam się spojrzeć na Cane i Jane, chociaż zdawałam sobie sprawę, że moja twarz cała brudna od czarnych łez nie wygląda pewnie najlepiej.

-To nie jest powód, żeby się załamywać i płakać. W sumie to Jack...znaczy ten roześmiany debil z pudełka po prostu się o ciebie martwił. Chociaż nie powinien decydować za ciebie. Ale może lepiej mu to powiedz i zażądaj, aby więcej czegoś takiego nie zrobił. Ewentualnie, jeśli tak wolisz, możesz jednak dalej płakać i go wyzywać. Wtedy też ci przynajmniej ulży-powiedziała Cane, po czym uśmiechnęła się pokrzepiająco. Cała moja złość zmieniła się w jednej chwili w poczucie winy. Serio, co jest ze mną nie tak?-pomyślałam. Wcześniej rozpłakałam się, bo miałam wrażenie, że wszystko jest do kitu i nikt mnie nie rozumie, a teraz miałam ochotę znowu się rozpłakać, bo było mi żal Jack'a, że tak się zachowałam. Nadal jednak czułam lekką złość o to, że zadecydował sobie za mnie.

-Cane, ja już sama nie wiem, czego chcę i co się ze mną dzieje-przyznałam, po czym zdołowana opuściłam głowę.

-To mi wygląda na bardzo poważny objaw choroby zwanej miłością-odparła dziewczyna.

-Czyli miłość oznacza, że mam z Jack'iem toczyć wojny o każdą rzecz, w przypadku której się nie zgadzamy?-zapytałam, spoglądając na Cane. Dziewczyna wzruszyła ramionami.

-Ustalcie sobie jakieś ZZ, czy coś podobnego i po sprawie. Ja myślę, że ZZ w każdym związku wyglądają inaczej-odparła Cane. Spojrzałam na nią jak na chorą psychicznie.

-A co to jest ZZ?-zdziwiłam się.

-Zasady Związku. Ale nazywaj to jak chcesz, Zasady Chodzenia Ze Sobą albo Zasady Miłości. Jak wolisz, ale widzę, że zdecydowanie jak najszybciej musicie je z Jack'iem ustalić.

-I to wszystko załatwi?

-Na pewno nie zaszkodzi. A i najlepiej zrobić to jak najszybciej. Iść po tego roześmianego debila z pudełka?-spytała Cane. Niepewnie pokiwałam głową, a już po chwili dziewczyna zniknęła za drzwiami.

~*~

-Może zagrasz z nami w karty?-spytał Candy.

Naprawię CięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz