Rozdział 71

136 8 13
                                    

-Ej, w sumie to teraz jesteśmy jak król i królowa tego lunaparku, bo mamy nawet swoje własne trony!-zawołałam, po czym oparłam się o oparcie swojego fotela i szeroko rozciągnęłam ręce, a następnie oparłam je na podłokietnikach.

-Już się zrobiłaś królową mojego lunaparku?-spytał Jack.

-Królową naszego lunaparku-poprawiłam go z uśmiechem. Klown pokręcił lekko głową.

-Skąd ci się biorą takie porównania?-spytał.

-Stąd. Z mojej genialnej główki-odparłam, wskazując na głowę. Jack zaśmiał się, po czym podszedł do mnie szybkim krokiem. Nim się zorientowałam, pochylił się, oparł ręce na podłokietnikach i zajrzał mi głęboko w oczy, po czym pocałował. Nie zamierzałam czekać i od razu odwzajemniłam pocałunek. Przeniosłam ręce na jego kark i przyciągnęłam go do siebie jeszcze bardziej, po czym zatopiłam jedną rękę w jego kruczoczarnych włosach. Nagle coś mnie zastanowiło. Ciekawe...Skoro Jack i ja oboje jesteśmy czarno-biali, mamy czarne włosy i różnimy się tylko kolorami oczu, to czy gdybyśmy mieli syna, wyglądałby zupełnie jak Jack? A córka zupełnie jak ja?-pomyślałam mimowolnie, ale zaraz odgoniłam te myśli. Nagle jednak Jack się ode mnie odsunął.

-Co jest?-zapytał.

-Co?-zdziwiłam się.

-To ja się pytam "co". Coś się stało? Nagle zrobiłaś się jakaś taka osowiała-wyjaśnił klown.

-Nie, skądże-odparłam.

-Nie kłam-powiedział Jack, patrząc na mnie z powagą. Westchnęłam i powiedziałam mu to, co mi wpadło do głowy.

-Po co o tym myślisz? Tylko się niepotrzebnie zadręczasz-odparł. Tak jak się spodziewałam.

-Ale ja nie chciałam! To samo mi wpadło do głowy!-zawołałam wkurzona.

-No dobrze, już dobrze. Najważniejsze to się tym teraz nie przejmować. Stało się to, co się stało. I bardzo dobrze, serio bylibyśmy beznadziejnymi rodzicami-powiedział Jack. Znowu westchnęłam.

-Tym razem muszę przyznać ci rację. Nie wiem, co mi uderzyło do głowy, że tak się w ogóle tym wszystkim przejęłam. Dwoje klownów-psychopatów rodzicami. To brzmi jak wstęp do nieśmiesznego kawału. Nigdy, przenigdy nie miejmy dziecka-powiedziałam.

-Nigdy przenigdy-potwierdził Jack. Popatrzyliśmy sobie poważnie w oczy. Jakbyśmy czytali sobie w myślach, w tej samej chwili uśmiechnęliśmy się, a sekundę później wróciliśmy do całowania. Jednak po krótkiej chwili znowu musieliśmy je przerwać, tym razem z powodu usłyszanego hałasu.

-Też to słyszałeś?-spytałam, patrząc poważnie na Jack'a.

-Aż za dobrze. Jakby ktoś z całej siły w coś przywalił-odparł Jack.

-Idę to sprawdzić-powiedział po chwili. Ja oczywiście nie mogłam tak bezczynnie siedzieć i poszłam z nim. Wyszliśmy z naszego namiotu i skierowaliśmy się w stronę, z której mniej-więcej dobiegł dźwięk, czyli do starego kina.

-Cholera kuźwa jasna! Czy oni tutaj w ogóle nie sprzątają? To ich dom, mogliby trochę zadbać o to miejsce!-usłyszałam dobrze znany głos. Kiedy wyszliśmy zza rogu, naszym oczom ukazał się obraz Candy'ego, który właśnie zmiażdżył swoim młotem kolejnego szczura. Cane stała kawałek dalej i śmiała się, najwyraźniej rozbawiona całą sytuacją. Po chwili nas zauważyła.

Naprawię CięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz