Moje uszy wypełniła dobrze znana muzyka "Pop goes the weasel". W tamtym momencie poczułem kilka różnych rzeczy naraz. Najpierw nie wierzyłem, że naprawdę słyszę tą muzykę, potem wkurzyłem się, że ktoś stroi sobie ze mnie żarty, podrabiając moje pudełko, a na sam koniec wystraszyłem się, że może rzeczywiście istnieje jakaś dziewczyna, która jest taka jak ja. Tak, wystraszyłem się, bo zupełnie nie wiedziałem, co bym wtedy zrobił. Albo co ona by zrobiła. Muzyka w końcu przestała lecieć i stało się...jedno wielkie NIC! Dosłownie nic się nie wydarzyło. Upływały minuty i nic się w tej kwestii nie zmieniało. W końcu niedbale rzuciłem pudełkiem, nie patrząc nawet gdzie.
-Wiedziałem, że to jeden wielki kit. To niemożliwe, żeby istniał ktoś podobny do mnie-powiedziałem na głos. Następnie poszedłem sprawdzić, czy moje pudełko nadal bezpiecznie przebywa w miejscu, w którym je ukryłem. Upewniwszy się, że wszystko jest z nim ok, poszedłem przejść się do lasu, aby sprawdzić, czy nie spotkam jeszcze kogoś, kogo mógłbym zabić.
~*~
W Rezydencji nadal żywo rozprawiali o tym, kto też mógłby podszyć się pod moją damską wersję. Mimo że oficjalnie nikt z nas nic nie znalazł, wszyscy mimo to byli bardzo ciekawi i mieli swoje teorie.
-Może fangirl weszły na nowy poziom i tak zaczęły pokazywać swoją miłość? W każdym razie twoje fangirl-zasugerowała Clockwork.
-Mnie pytasz?-odparłem, po czym zjadłem jednego ze swoich cukierków.
-Ej! Mógłbyś się podzielić!-zawołała Zero.
-Chcesz? Proszę, ale bierzesz na własną odpowiedzialność-powiedziałem, po czym wyciągnąłem w jej stronę rękę ze swoimi słodyczami. Dziewczyna zawahała się przez chwilę, ale w końcu je przyjęła.
-Co mi tam. Najwyżej potem tego pożałuję-powiedziała.
-Bądź co bądź to naprawdę dziwne. A co powiedział Slenderman?-zapytała Cane, pojawiając się w salonie. Zaraz za nią przyszedł Candy Pop.
-Nic. On też nie wie, o co chodzi. Pozostaje czekać na rozwój wypadków.
-A tak w ogóle, gdzie są pozostali?-spytałem.
-Jeff nadal w psychiatryku czy gdzie go tam wywieźli. Jane poszła na małe łowy razem z Eyeless Jackiem. Masky Hoodie i Toby dostali jakieś zadanie od Slendera. Ben jest u siebie i albo gra, albo kogoś doprowadza do szaleństwa i depresji. Jason jest na górze z Sally, pokazuje jej lalki-odparła Cane.
-A ja jestem tu. Zdążyłeś się za mną stęsknić, Jack?-spytał Puppeteer, pojawiając się w salonie.
-Oczywiście...
-Naprawdę?
-...że nie-dokończyłem, na co wszyscy oprócz Puppeteera zaśmiali się.
-Świetnie. Wiesz, chyba nawet gdyby istniała jakaś Laughing Jill, to by cię nie chciała. Jeśli kiedykolwiek znajdzie się dziewczyna, który będzie chciała z tobą chodzić i wytrzyma chociaż tydzień, własnoręcznie potnę swoje sznurki-odparł Puppet.
-Nieźle!-zaśmiał się Candy.
-Będę pamiętał, komu pierwszemu powiedzieć o swoim szczęściu-powiedziałem, posyłając Candy'emu wkurzone spojrzenie.
-Na mnie chyba już czas-dodałem po chwili.
-Dokąd idziesz?-spytała Clockwork. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
-Wczoraj w moim wesołym miasteczku spotkałem paru agentów AJP. Pomyślałem, że mógłbym się nieco rozejrzeć-odparłem zgodnie z prawdą.
-Spotkałeś agentów AJP i nic nie powiedziałeś?!-zawołał zdziwiony Puppet.
-Nie widziałem w tym powodu do chwalenia się-odparłem.
-Przestań, dobrze wiesz, że to nie zabawa. Ilu ich było? Czego chcieli? Powiedziałeś komuś? Slenderowi?-Cane niemal natychmiast zasypała mnie gradem pytań.
-Cane, uspokój się. Gadasz jak najęta, a nie ma pewnie nawet czym się przejmować-powiedział Candy Pop, choć i po nim było widać, że jest mocno poruszony.
-Było ich dziesięciu. Nikomu o nich nie mówiłem. I nie wiem, czego chcieli. Niestety zamiast zaprosić ich na herbatkę, to ich pozabijałem. Taki ze mnie niewychowany drań-odparłem. Wszyscy obecni zaśmiali się, słysząc moją uwagę.
-Mogłeś ich chociaż poczęstować cukierkami-powiedziała Zero, sięgając po kolejnego cukierka.
-Nie sądzę, aby byli nimi zainteresowani. Poza tym nie będę przymilał się komuś, kto bez zaproszenia do mnie przyłazi i szwenda się po moim terenie-odparłem, uśmiechając się przy tym z zadowoleniem.
-W takim razie może lepiej powiedz o wszystkim Slenderowi-zaproponowała Clockwork, kiedy ja stałem już przy drzwiach.
-Po co? Któreś z was może mu przekazać informacje. Ja nic więcej nie wiem-odparłem.
-Całe szczęście, że nic ci się nie stało-powiedziała Cane. W tej samej chwili otworzyłem drzwi i ledwo zdążyłem się uchylić przed lecącym nożem, który na szczęście zamiast w moją rękę, wbił się w ścianę domu.
-Otwórz drzwi!-usłyszałem głos. Od razu go rozpoznałem. Jeff.
-Zamknij!-kolejny głos należał do Jane. Dopiero teraz zauważyłem, że biegnie za naszym uśmiechniętym psychopatą, celując w niego nożem. Rzuciła nim, ale Jeff ponownie się uchylił. Tym razem nóż wbił się w ziemię. Następnie chłopak wbiegł po schodach na otaczający dom, mały taras, pokonując po kilka stopni, a potem wpadł do domu, omal mnie przy tym nie taranując. Następnie Jeff zamknął za sobą z hukiem drzwi i oparł się o nie. Przez chwilę tylko tak stał i dyszał.
-Ona chce mnie zabić!-zawołał w końcu.
-To akurat nic nowego. Ale to nie powód, dla którego masz stwarzać zagrożenie dla otoczenia-odparłem.
-A właśnie, Jack. Miałam się zapytać. Czemu czasem, jak coś ci się stanie, to od razu się to goi, czasem musisz wrócić do swojego pudełko, a czasami musisz nawet zostać w nim na dłużej?-zapytała Zero.
-To proste. Zależy jak poważne są obrażenia. Jak mocno mi się dostanie, to muszę czekać dłużej, aż wszystko się zregeneruje...cholera!-zawołałem.
-Co się stało?-zainteresował się Puppet.
-Nic, tylko muszę już iść-odparłem.
-Ale dlaczego?-spytała Cane.
-Nieważne, po prostu muszę-powiedziałem.
-Czy kogokolwiek obchodzi tutaj mój los?-zapytał Jeff.
-Nie. No chyba że Ninę. Idź sprawdź, może jest u siebie-odparła Clockwork, po czym zwróciła się do mnie:
-Ale powiedz nam, co takiego się stało?
-Nie teraz-odparłem.
-Nie otwieraj tych drzwi!-zawołał Jeff, kiedy chwyciłem za klamkę.
-Po pierwsze: dobrze wiesz, że Jane nie zrobi ci nic w Rezydencji. Po drugie: odsuń się-powiedziałem. Jeff zmierzył mnie wzrokiem.
-Czemu mam robić, co mi każesz?-spytał.
-Czy ty się boisz Jane?-powiedziałem w odpowiedz.
-W życiu! Nikogo się nie boję, zwłaszcza jej!-zawołał chłopak, po czym, jak się spodziewałem, odsunął się od drzwi. Kiedy je otworzyłem, do środka wpadła Jane.
-Cholera! Tak blisko!-zawołała, rzucając Jeffowi nienawistne spojrzenie.
-Na szczęście nie dość blisko-odparł chłopak.
-To na razie! Nie pozabijajcie się tu wszyscy!-zawołałem, po czym wyszedłem i skierowałem się prosto do swojego wesołego miasteczka. Jednocześnie byłem na siebie wściekły za to, że wcześniej o tym nie pomyślałem, ale też próbowałem przekonać samego siebie, że tak naprawdę nie ma to znaczenia. W końcu...wybicie całego komisariatu to naprawdę trudne zadanie i można otrzymać wiele ciężkich ran, więc... Co jeśli Laughing Jill nie wyskoczyła z pudełka od razu, bo miała zbyt poważne obrażenia?-w końcu zadałem sobie pytanie, które nękało mnie od chwili wyjścia z Rezydencji.
CZYTASZ
Naprawię Cię
FanfictionZastrzegam, że to moja pierwsza "książka" na wattpadzie i pisana bardziej z chęci przekonania się, jak mi pójdzie. No i oczywiście z miłości do Laughing Jack'a... niech będzie, do innych creepypast trochę też. Zamiast pisać coś, co nic nikomu nie p...