-Co z nią zrobimy?-spytał Jack.
-Zabierzmy ją do miasta. Zostawmy gdzieś w pobliżu, dopilnujemy, żeby ktoś ją znalazł i wezwał pomoc-odparłam.
-To niegłupie rozwiązanie-przyznał klown.
-Może teraz ja ją poniosę? Raczej niesienie jej taki kawał drogi nie należy do przyjemnych-powiedziałam.
-A mało to razy nosiłem martwe ciała? Dam sobie radę, spokojnie-odparł Jack.
-No tak, ale jednak, w razie czego, mogę cię zastąpić.
Jack przewrócił oczyma.
-Dam radę-stwierdził. Popatrzyłam niepewnie na dziewczynę, którą niósł. Od czasu, kiedy straciła przytomność chwile przed naszą walką z aniołem, ani razu jej nie odzyskała. Przynajmniej dzięki temu nie wrzeszczała, nie wierciła się i nie wyrywała, poza tym oddychała, serce jej biło, więc żyła, ale jednak to zaczynało być odrobinę niepokojące. Przypomniałam sobie, jak wspólnymi siłami Candy, Jack i ja jakoś poskładaliśmy ją do kupy i opatrzyliśmy. Żal mi się zrobiło strasznie błazna. Eleanor gdzieś zniknęła, kiedy tylko zjawił się prawdziwy anioł, a on tam teraz został sam i będzie musiał wszystko przekazać reszcie. Polubiłam ich, i to nawet bardzo. Z niechęcią muszę przyznać, że nawet tego idiotę Jeffa, dzięki niemu zawsze było się z kogo pośmiać. Byliśmy im winni przynajmniej prawdziwe, szczere, osobiste pożegnanie, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. Jack chyba też nie, bo pod żadnym pozorem nie chciał na nich czekać. Przez całe życie tak bardzo baliśmy się porzucenia, że teraz chyba po prostu przerażała nas sama myśl, że to my kogoś porzucamy. Dlatego woleliśmy załatwić to w taki sposób.
-Skoro tak twierdzisz-odparłam cicho. Przez resztę drogi niewiele rozmawialiśmy. Kiedy byliśmy bliżej miasta, wpadłam na pomysł, jak najlepiej zwrócić na siebie uwagę i pomóc dziewczynie. Wokół miasta biegła dość uczęszczana droga, oczywiście w nocy ruch na niej był mniejszy. Kazałam Jack'owi poczekać z dziewczyną na uboczu, a sama wyszłam na środek. Trochę czasu minęło, nim nadjechał pierwszy samochód. Jak się spodziewałam, niezbyt szybko dostrzegł nocą czarną postać na drodze, nie zdążył zahamować i "przejechał mnie", ale w gruncie rzeczy tak się nie stało, bo zdążyłam się teleportować w porę. Samochód przejechał jeszcze kilka metrów i dopiero stanął. Jack w tym czasie zostawił na drodze nieprzytomną dziewczynę. W chwili, kiedy kierowca samochodu z niego wyszedł, oboje staliśmy się niewidzialni. Upewniwszy się, że wezwał pomoc, mogliśmy już ze spokojem odejść, gdyby nie to, że coś przykuło moją uwagę. Wytężyłam wzrok i przyjrzałam się, jak znikąd w ciemności pojawia się kolorowa postać. Ten strój-pomyślałam mimochodem, kiedy ona zaczęła się do nas zbliżać. Wyszłam jej na spotkanie, a zaskoczony Jack ruszył po chwili za mną.
-Jill? Co się dzieje?-spytał. Nie odpowiedziałam nic. Nie musiałam, bo już po chwili klown też ją zauważył. Wyglądała koszmarnie.
-Co się stało? Coś z Candy'm? Z resztą?-zapytałam przejęta, podczas gdy Cane podbiegła do nas, a potem zatrzymała się nagle i popatrzyła z wahaniem najpierw na mnie, a potem na Jack'a. Po chwili, ku mojemu zaskoczeniu, dostrzegłam łzy w jej oczach, w co sama nie mogłam uwierzyć. Jeszcze bardziej się tym zmartwiłam. Cane przeniosła wzrok z powrotem na mnie.
-Chcę iść z wami. Wiem, dlaczego odchodzicie. Candy zdążył mi to wspaniałomyślnie wytłumaczyć. Tak jak wspaniałomyślnie przyznał się do tego, że mnie zdradził-powiedziała Cane. Smutek w jej głosie mieszał się z nienawiścią.
-Co?-nie kryłam swojego zdziwienia.
-Właśnie, "co"? Candy nigdy by tego nie zrobił-powiedział Jack. Dziewczyna przeniosła na niego swoje wściekłe spojrzenie.
CZYTASZ
Naprawię Cię
FanfictionZastrzegam, że to moja pierwsza "książka" na wattpadzie i pisana bardziej z chęci przekonania się, jak mi pójdzie. No i oczywiście z miłości do Laughing Jack'a... niech będzie, do innych creepypast trochę też. Zamiast pisać coś, co nic nikomu nie p...