Rozdział 55

2.1K 91 7
                                    


Te kilka dni zleciały nam szybko, dzisiaj panowie wyjeżdżają, a my zostajemy same. Nie wydaje mi się, żeby tamten dzień zmienił ich kontakty, wręcz przeciwnie. Tata Adama wciąż toleruje i w ogóle - może nawet lubi – za to o Bradzie, kochanym, świetnym chłopaku opowiada w samych superlatywach.

Dzięki tato, nawet nie wiesz, jak wiele twoje wsparcie dla mnie znaczy…

Został mi tydzień ferii, później Wielkanoc i właściwie zakończenie szkoły. A razem z zakończeniem ślub, przygotowania, narodziny maluchów, i nie wiem co jeszcze…

Przez ostatnie dni rozmawialiśmy czy ten ślub w takim terminie to dobry pomysł, ale stwierdzili, że jeśli Kate będzie się dobrze czuć to nie będą zmieniać daty, a suknie to najmniejszy problem i tak wynajmują projektantkę.

Właśnie odprowadziłyśmy naszych facetów do wyjścia i ledwo się odwróciłam, żeby iść do pokoju usłyszałam siarczyste ,,cholera”. Wszędzie rozpoznam ten glos!

Odwróciłam się i tak jak się spodziewałam w drzwiach stała Jennifer.

-Jen, co ty tu robisz?! – podbiegłam i rzuciłam się jej na szyję.

- Eh, tęskniłam. Ty masz tu takie przygody, aż żal było nie skorzystać i nie wpaść. A teraz mi pomóż bo nie wytrzymam…

Spuściłam wzrok i zauważyłam torbę z oderwanym uchem, z której wysypują się każdego, tak dosłownie KAŻDEGO rodzaju ciuchy.

Akurat za nami przechodził młody chłopak, który pomaga w restauracji i widziałam jak słodko się do niej uśmiechnął. Zniknął za zakrętem, a ona strzeliła sobie w twarz i opadła plecami na szklane drzwi za sobą, które – chyba nie zauważyła – były obrotowe, a ona jaka długa rąbnęła w śnieg za nimi.

-Przynajmniej już nikt cię nie widział, no poza mną. – i w tym momencie jak na zawołanie zza ściany wyszedł nikt inny, jak ten sam chłopak który się do niej uśmiechał.

Tym razem podszedł i podał jej rękę, a ona spaliła się na twarzy niczym buraczek. Wydaje się całkiem miły. Szepnął jej coś na ucho i odszedł w swoją stronę, a ona kucnęła chowając twarz w dłoniach.

Albo właśnie wybuchnęła śmiechem, albo płaczem.

-Co on ci powiedział? – podniosła głowę i spojrzała w moją stronę, a ja teraz byłam już zupełnie pewna, że się śmieje.

Nie odpowiedziała tylko znowu zaczęła się śmiać i wskazała coś palcem na podłodze obok mnie. Wybuchnęłam śmiechem jeszcze bardziej niż ona i cała sytuacja mi się wyjaśniła. Uśmiech i takie tam, miły hmm… Spojrzałam jeszcze raz i kilka centymetrów od torby mojej przyjaciółki z wysypanymi rzeczami leżał neonowo różowy stanik w słodkie misie.

- Jen wspominałam, że cię kocham? – i kontynuowałam swój śmiech.

-No co? Przyjechałam odpocząć, a to mój ulubiony… - udała obrażoną, a zaraz po tym prychnęła i dołączyła śmiechem do mojego.

Ogarnęłyśmy się trochę i zebrałyśmy to wszystko zanim on minie nas trzeci raz. Jen dostała pokój pięć numerów dalej niż mój i Kate. Trochę dalej, ale wolę to niż miałabym siedzieć u niej na łóżku, gdzie pieprzył się Brad. Na samą myśl mnie lekko mdli, ale odpycham to od siebie i wracam do normalnego myślenia.

Cały dzień spędziłyśmy gadając we trzy i siedząc na różnych masażach, basenach i takich tam. Na wieczór zamówiłyśmy standardowo wielki stół owocków i czekolady. Teraz leżymy rozwalona na łóżku oglądając program o przygotowaniach do ślubu, a Jen próbuje na mnie różnego rodzaju fryzury. Jeśli do wesela nie wyrwie mi wszystkich włosów, to będę szczęśliwa.

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz