Epilog II

4.6K 154 49
                                    

-Dzień dobry pani Evans. – szepnął mi Brad do ucha, następnie wpijając się w moje usta.

-Dzień dobry panie Evans. – odpowiedziałam i  odwzajemniłam pocałunek.

Od ponad tysiąca pięciuset dni, codziennie rano mój mąż wita mnie w taki sposób. Prawie dwa tysiące pocałunków, każdego ranka tak samo magiczne. Otwieram oczy i zakochuję się w nim na nowo.

Spoglądam w jego oczy i za każdym razem widzę to samo spojrzenie pełne miłości i radosnych iskierek. Przypominam sobie nasz ślub i przeczesuję jego włosy dłonią. To był najcudowniejszy dzień w naszym życiu. Piękna, biała suknia niczym księżniczka, wszystko było jak w bajce, tego nie da się opisać. Jeśli zakochałam się w ślubie rodziców, to ten był o niebo lepszy. Później tydzień zwiedzania Paryża i dwa tygodnie wypoczynku na Malediwach. Niby domki na wodzie, co można tak robić? Ojj, można, nowożeńcy już sobie odpowiednio zagospodarują czas. Po powrocie czekało nas dużo pracy. Przejęcie części firm rodziców, trochę nas to kosztowało, ale warto było aby być teraz w tym miejscu gdzie jesteśmy. Po dwóch latach kupiliśmy wielki, rodzinny dom z ogrodem i stworzyliśmy swoją firmę. Studia oczywiście poszły nam świetnie, tak samo Jen, która mieszka niedaleko. Pani pediatra wraz z mężem…również lekarzem i przesłodziutkim synkiem. Myślę o tym wszystkim i nie wierzę jaką ja jestem szczęściarą. Z myśli wyrwał mnie mój ukochany skarb wdrapując się na łóżko i wskakując między nas.

-Dylan! Maluchu uważaj na mamę. – zwrócił się do niego tatuś, ale nasz synek jakoś się nie przejął tym wszystkim.

-Chodź tu do mamusi i daj nam buziaczka na dzień dobry.  – dostałam słodkiego całusa w policzek. Później złożył buziaka na moim brzuchu, a zaraz do niego przyłączył się tata i byliśmy otoczeni z obydwu stron toną tych rozkoszy.

-Już niedługo będę miał was dwóch. Jak mamusia tak was będzie rozpieszczać, to zrobię się zazdrosny. Słyszysz Dylan i ty mój drugi juniorze? – mówił zbliżając się do naszego syna i brzucha.

Brad porwał Dylana na ręce i w powietrze bawiąc się w samolocik leżąc na łóżku, a później napadł łaskotkami. Ułożyłam się wygodnie, żeby ich widzieć i gładząc mój brzuch. Spojrzałam na swoją obrączkę i gdybym mogła cofnąć czas, to nigdy bym tego nie zrobiła.

-Co moi panowie zjedliby na śniadanko?

-Hmm, młody co ty na to, żeby dziś tatuś zrobił jedzenie?

-Taaaa!

Wziął naszego syna za rękę i pobiegli na dół do kuchni, a ja mogłam spokojnie wstać z łóżka i się ogarnąć. Założyłam jak co rano szlafrok i moje różowe kapcie. Coś mi zostało z dziecka, zresztą kto nie lubi różowego? Uśmiechnęłam się przeglądając w lustrze i dołączyłam do moich chłopców na dole. Brad robił sałatkę owocową, a mały sypał płatki do misek. Mój mąż wyprzystojniał, to na pewno. Opalony jak zawsze, wyrobione mięśnie, lekki zarost, po prostu ideał. Dylam to jego mniejsza kopia. Po mnie ma oczy i troszkę jaśniejsze włosy niż Brad. Ile ja miałam szczęścia, żeby dostać takich dwóch przystojniaków. Jak dołączy do nich trzeci, to już w ogóle.

-O której masz być w biurze?

-Nie mam być.

-A ta umowa?

-Nie myśl już o pracy, dziś robię sobie wolne i spędzimy cały dzień w rodzinnym gronie, pasuje?

-Pasuje. Po prostu ostatni miesiąc siedzę w domu i już zaczyna mnie nosić.

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz