Rozdział 71

1.8K 85 13
                                    

-Hope! Hope, ocknij się!

Podniosłam lekko powieki i zobaczyłam nad sobą zapłakane Jen i Nathalie. Uderzył mnie zapach spalenizny i zerwałam się z podłogi. Zakręciło mi się w głowie i gdyby nie Nat pewnie ponownie leżałabym na ziemi.

-Co tu robicie?

-Kate zadzwoniła do mnie z karetki, byłam z Nat więc wypadłyśmy tak jak stałyśmy.

-Coś się pali?

-Nie, już wszystko ogarnęłyśmy.

Zsunęłam się po ścianie i usiadłam na podłodze starając zakodować te wszystkie wydarzenia, a Nathalie usypiała jednego z chłopców.

-Powiedz, że to do cholery jakiś sen.

-Hope…

-Powiedz, że to wszystko się nie dzieje!

Wybuchnęłam płaczem i schowałam twarz w kolana. Wszystkie najważniejsze osoby właśnie mnie opuszczają…

Usłyszałam płacz dzieci, który wyrwał mnie z tego wszystkiego. Są przy mnie dwie małe osóbki, co jeżeli nie będzie z nimi taty, muszę być silna. Muszę się zebrać, żeby być dla nich.

-Jennifer, co z tym wypadkiem?

Spojrzałam na nią i widziałam jak po policzkach płyną jej kolejne łzy.

-Nie wiem nic więcej… Amy do ciebie dzwoniła?

-Tak, wiem że mieli wypadek. Śmiertelny… Później chyba zemdlałam.

-Dojeżdżali już na miejsce. Brad siedział za kierownicą. Jechali szybko, a z naprzeciwka nagle wyjechał tir. Wyprzedzał wbrew przepisom. Brad zrobił wszystko, żeby jakoś uciec na bok, ale wjechały na nich kolejne samochody. Dzwoniłam do rodziców Michaela, nasz szpital jest najbliższy, pewnie karetki ich już tu przywiozły. Ale jak to śmiertelny?

-Amy tak mi przekazała, że to był śmiertelny wypadek i że oni nie… Nic więcej już nie usłyszałam.

-Pewnie miała na myśli, że osoba z samochodu jadącego za tym tirem zginęła, nie miałyśmy żadnych dokładnych informacji o chłopakach, jedynie  to co podali w telewizji.

-Zostaniecie z nimi? Muszę tam jechać…

-Tak. Błagam uważaj na siebie!

Złapałam telefon z podłogi, ubrałam buty i wybiegłam zgarniając kluczyki do samochodu. W kółko powtarzałam sobie, że to wszystko pomyłka, że tata jest tylko w pracy, a Brad i chłopaki zaraz przyjdą do nas na imprezę. Wszystko musi być w jak najlepszym porządku.

Za każdym razem, gdy to powtarzałam czułam jak spływają mi łzy, bo bardzo dobrze wiem, że to już nigdy się nie wydarzy…

Zatrzymałam się na pierwszym wolnym miejscu pod szpitalem i wbiegłam prosto do rejestracji.

-Carter. Niedawno przywieźli tu mojego ojca. – mówiłam drżącym głosem, a kobieta powoli wstukiwała pojedyncze litery w komputer. – Mogłaby pani szybciej, on może właśnie umierać!

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz