Rozdział 65

2.4K 111 30
                                    

Otwieram oczy i dźwigam głowę, która waży chyba pół tony. Rozglądam się po sali i o mało nie krzyczę, kiedy zauważam, że obok mnie leży Kate i dzieciaczki. Na szafce obok mojego łóżka zauważyłam małą figurkę, którą dałam Annie, musiała mnie odwiedzić, albo Brad ją przekazał .Boziuuu to dziecko jest takie kochane… Opanowałam się, bo mama śpi, a jak się domyślam jest zmęczona. Uśmiecham się jak wariatka, ale układam si z powrotem na mojej poduszce, bo słyszę głos Brada na korytarzu. Teraz już będę mogła go dotknąć, być przy nim. Myślę o nim i zauważam, że wszystkie moje wspomnienia wróciły. Nie wiem jak to możliwe, ale pamiętam każdy fragment z nim związany. Od dnia, kiedy spotkaliśmy go w restauracji, przez domek na drzewie, wesołe miasteczko i LA. Tym bardziej nie mogę się doczekać kiedy już będzie przy mnie. Zamknęłam oczy i leżałam najspokojniej jak umiałam.

-Dzień dobry księżniczko. Wiesz co, mogłabyś się już obudzić. Miałem dziś tak ciekawy dzień, że nawet sobie nie wyobrażasz… - słyszałam, że uśmiecha się mówiąc ostatnie słowa, ale starałam się nie drgnąć ustami, w końcu on nie wie, że wróciłam. Może uda mi się go zaskoczyć, o ile wcześniej nie zacznę się śmiać. – Jeśli mnie słyszysz przez ten cały czas, to pewnie te słowa ci już totalnie zbrzydły, ale mi jak najbardziej si podobają. Kocham cię, Hope.

-Ja ciebie też, żabko.

Uchyliłam jedno oko i się uśmiechnęłam, a on siedział jakby zobaczył co najmniej ducha.

-Co? – siedział blady i chyba pewny, że ma jakieś zwidy. Otworzyłam oczy i podniosłam się trochę wyżej na łóżku.

-Ja ciebie też kocham Bradleyu Żabo Evansie.

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, a jemu spłynęła łza po policzku, ale zaraz wymalował mu się ten piękny banan od ucha do ucha i zaczął mnie przytulać.

Odsunął się lekko, tak że stykaliśmy się czołami, a ja patrzyłam mu prosto w oczy. Było w nich tyle emocji, że sama się zgubiłam. Te cudowne brązowe tęczówki, ten uśmiech, jak ja za tym tęskniłam. Trzymałam dłoń na jego policzku, a on ją obejmował swoją. Może szybko zdecydowałam się na te słowa, no ale w końcu go kocham. Tak, przeszliśmy razem tyle że mogę je śmiało powtórzyć.

-Ale wiesz co, mógłbyś się ogolić.

Wybuchnął lekkim śmiechem i pocałował mnie w czoło, znowu otaczając ramionami.

-Nie rób mi tego więcej. Błagam. Do trzech razy sztuka, czwarty raz nie ląduj w szpitalu okej? – uśmiechnął się spoglądając mi prosto w oczy. Może to było trochę zabawne, ale ja też mam zdecydowanie dosyć szpitali. Najpierw potrącenie, potem prawie gwałt i inne komplikacje, a teraz prawie utopienie się. Całkiem pokaźna ta moja kolekcja.

Wtuliłam się w jego klatkę kiwając głową. Jego zapach, jego silne ramiona, to wszystko mnie uspokaja.

-Brad?

-Co się stało?

-Wtedy w LA, powiedziałeś prawdę, czy po prostu musiałeś to powiedzieć?

-Pamiętasz to wszystko?

-Tak, kiedy leżałam w śpiączce każde wspomnienie wróciło.

-Kłamałem, oczywiście że kłamałem. To był chyba jeden z tych gorszych okresów w moim życiu, ale zrobiłbym wszystko żeby ochronić cię przed Rose i spółką.

-Przepraszam i dziękuję.

-Ty?! Za co niby?

-No to tak: dziękuję za to że cały czas przy mnie byłeś, mimo tego jak się zachowywałam, dziękuję że wtedy mnie zostawiłeś, może to wyjdzie dziwne ale faktycznie pewnie mnie ochroniłeś przed wieloma osobami, dziękuję też za to, że siedziałeś tu przy mnie codziennie, ostatnio kiedy byłam w szpitalu tak samo. A przepraszam za to, że byłam nieraz taka podła, za moje chore zachowanie, za to że musiałeś patrzyć jak byłam z kimś innym.

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz