Rozdział 70

2.3K 94 5
                                    

Dni mijały nam całkiem szybko i przyjemnie. Szczególnie dzięki temu, że stan małej się coraz szybciej poprawia. Wczoraj miała zabieg, gdyby nie Adam nie wiem czy wszystko byłoby dobrze. No właśnie Adam.

Był jedyną osobą, która ma taką samą krew jak malutka. Jednak widać jakieś więzy rodzinne. Oczywiście zrobił to bez wahania, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Zapewniał nas, że jeśli cokolwiek będzie potrzebne, to chętnie pomoże. Relacje między nami sią naprawdę dobre. Ze wszystkimi ze znajomych mu się układa, nawet z Bradem się tolerują. Mamy umowę, żeby po prostu żyć, jakby nic z tych wydarzeń nie miało miejsca. Jasne, że nie wymażemy tego z pamięci, ale to zamknięty rozdział, do którego więcej nie będziemy wracać.

Co najważniejsze, moja ciocia zaakceptowała, że jej mąż ma dziecko z inną kobietą, ale wszystko działo się kiedy jeszcze nie byli nawet narzeczonymi. Na resztę wakacji Adam leci do polski, do swojej mamy, ale także do nich, żeby poznać nową rodzinę i w ogóle.

A ja? A ja mam właśnie wolny dzień. Tata wrócił z pracy i podobno nie planuje kolejnych wyjazdów, Kate rano była w szpitalu, a teraz siedzi z chłopcami. Brad, Thomas i chyba Michael jadą coś pozałatwiać, a ja umówiłam się z dziewczynami. Dawno się nie spotykałyśmy z komplecie. Ja, Jen, Amy, Nathalie i Alice.

Pewnie skoczymy do jakiejś restauracji na obiadek, a później może jakieś ciasteczko i kawka. Mam jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam przejść się do pana Charlesa. Obiecałam mu to ostatni, a naprawdę chętnie sobie z nim pogawędzę.

Jest 13, obudziłam się dzisiaj gdzieś około 9, więc jestem ubrana i muszę się tylko umalować. Długo mi to nie zajęło i już stoję gotowa przed lustrem. Jakoś dzisiaj nie mogłam spać, a od samego rana mam dziwne uczucie, które cały czas siedzi mi gdzieś z tyłu głowy i niepokoi. Nigdy jakoś nie zwracałam uwagi na takie sygnały, ale teraz trochę się niepokoję. Zresztą, co może się stać, odrzucam myśli i schodzę na dół. Pożegnałam się ze wszystkimi i dowiedziałam się przy okazji, że jutro malutka wychodzi ze szpitala. Rodzice planują też niedługo chrzty i zastanawiają się nad imionami. Mamy jutro wrócić do rozmowy na ten temat, a teraz wsiadam do samochodu i już po chwili parkuję pod apartamentem Brada.

-Dzień dobry Charles! – Witam mężczyznę z uśmiechem.

-Witaj Hope, tak miło cię widzieć!

-Obiecałam, więc jestem i bardzo chętnie napiję się herbatki.

-Myślę, że nawet znajdę jakieś ciasteczko! Usiądź sobie, a ja nastawię wodę.

Rozgościłam się na wielkiej kanapie w holu i sprawdziłam telefon, a on zniknął w niewielkim pomieszczeniu. Nie miałam żadnych powiadomień, więc schowałam go do torebki.

Nie czekałam długo, gdy zza drzwi wyłonił się Charles z tacą. Usiadł tuż obok z uśmiechem i podał mi filiżankę. Chyba ciężko tak samemu siedzieć całymi dniami.

-Nie nudzi ci się samemu tak siedzieć?

-Oh, oczywiście! Ale co mogę na to poradzić, w moim wieku już nie zdobędę wielu przyjaciół.

-No mnie pan jakoś zdobył. – Posłałam mu miły uśmiech, co zaraz odwzajemnił.  Z bliska wydawał się starszy niż ostatnio. Może to głupie, ale trochę boję się starości.

-Tobie dobre z oczu patrzy. Tak szczerze, to taka poprzednia Emily może i była miła, ale do rozmowy to się nie nadawała. Zresztą nawet jak tu przychodzili, to czekała na niego albo w samochodzie albo tu na kanapie.

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz