95. "Adres"

277 30 15
                                    

-SPADAJCIE, ALE JUŻ. BO ZARAZ WYCIĄGNĘ BROŃ..

Kapitan położył na ziemii swoją siatkę i podbiegł bliżej, płosząc agresywnych mężczyzn, którzy jeszcze ten ostatni raz, zanim odeszli, kopnęli Parkera w brzuch.

-Peter! Co oni ci zrobili... Boże święty...

Podał mu rękę i pomógł usiąść. Chłopak popłakał się i doczołgał jakoś do rozrzuconych i zniszczonych opakowań. Złapał je wszystkie i spróbował wstać. Ból jednak był zbyt ogromny.

-Ale za co.. Coś ty musiał zrobić, żeby aż tak cię zlali?!

-Najgorsze jest to, że ja nie zrobiłem nic... - Położył dłoń na brzuchu.

-Jak to nic... Co to za tabletki?

-Niosę je dla Wade'a... A co pan tu robi? Podobno był pan poza miastem!

-Haha, no tak.. Przesunęli mój lot, dlatego chciałem odwiedzić bazę, zanim wyjadę na dłużej..

-Bazę? Czy Tony'ego..?

Po tym pytaniu Rogers odwrócił się, zabrał siatkę i podał mu rękę, chcąc udzielić mu pomocy ze wstawaniem.

-Chodź już, zanieś te leki do domu...

W tej chwili zadzwonił do niego telefon. Nerwowo złapał za niego i odebrał, uśmiechając się niezręcznie.

-Halo... Nie mogę teraz rozmawiać kotku, zaczekaj okej. Nie! Peter stoi obok mnie... Okej... Młody, masz pozdrowienia od Starka.. Tak, w drodze, może jeszcze go odprowadzę, a wtedy przyjdę.. Nieźle sprali mu dupe.. Potem ci opowiem, nie krzycz.. Okej, papa.

Schował komórkę i podniósł chłopaka.

-..Kotku? - Uśmiechnął się, powtarzając jego słowa.

-...

-Niech pan się nie martwi, nie będę tego rozgłaśniać... Naprawdę lubi pan pana Starka? Bo wie pan, wydaje mi się, że może by się ustatkował, albo zmienił nastawienie do świata i ludzi, jeśli spotkał by kogoś takiego jak pan..

-Mów do mnie po imieniu, na ty. Czuję się staro przez tego "Pana".

-Nie odpowiedział pan... To znaczy... Nie odpowiedziałeś mi.

-Wade mówił ci, że nas nakrył..?

-Tak...

-No właśnie. Więc znasz odpowiedź.

-Nigdy bym nie pomyślał, że wy... Nie widać tego po was! Jeśli mógłbym wiedzieć, jak długo ty i pan Stark ten...

-Tego nie musisz wiedzieć. Podprowadzę cię na Twoje osiedle, a potem będę spadać..

-Nie musisz, dam sobie radę.

Zrobił krok, potykając się i sycząc pod nosem. Z wargi powoli sączyła mu się krew, a pozostałe siniaki piekły i uniemożliwiały wyprostowanie się.

-Chodź, zaniosę cię i wezmę taksówkę czy coś. Nie dojdziesz do domu pieszo.

-Poradzę sobie. Zawsze dawałem radę sam, żeby nie martwić cioci, więc teraz też mi się uda.

-Ostatni raz mówię, jedziesz taxi. Wysiądziesz sobie przed blokiem i pójdziesz sam po schodach czy coś, ale nigdy nie pozwolę ci łazić po mieście bez opieki, wiedząc, że nawet nie umiesz chodzić bez bólu. Daj te lekarstwa, włożę ci je w reklamówkę...

Nie miał siły na dalszą wymianę zdań. Pozwolił Steve'owi złapać mu transport i zapłacić za przejazd. Uśmiechnął się, przecierając zastygającą na wardze krew i odjechał.

Wypełnić Misję... // SpideypoolOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz