Krzesło nowym rodzajem łóżka

21 5 3
                                    

NOIR*

   Zniszczyłem miraculum Lancetnika... To był piękny widok - spękała, sczerniała dewizka działała na mnie kojąco, aż do momentu, gdy z zadumy wyrwało mnie głośne piszczenie sygnetu. Spojrzałem zaskoczony na pierścień, który migał jak szalony, sygnalizując mi, że za kilka minut dokonam transformacji zwrotnej i będę musiał nakarmić mojego małego, wygłodniałego fana. Ponownie przeniosłem wzrok na zniszczoną część biżuterii i nagle poczułem się, jakby ktoś walnął mnie młotem. Cóż ja najlepszego narobiłem?! 

- Chowaj pazury... - powiedziałem nieprzytomnie, gapiąc się z przerażeniem na bezużyteczne miraculum. 

   Toż to była kotastrofa! Zniszczyłem miraculum Lancetnika! Jakże mogłem być aż tak głupi?! Przecież... Przecież jak Menendez się o tym dowie, to obedrze mnie ze skóry, nabije na pal, zakopie żywcem, a potem wyciągnie moje ciało, wskrzesi je i ponownie zamorduje! Typ zabił starego Bernarda, być może wymordował część swojej rodziny, którą zwał Familią! Co by miało go powstrzymać przed zabiciem mnie? On był niebezpieczny! Ja zaś byłem zwyczajnie niemyślącym idiotą! Przecież mogłem oddać tę błyskotkę ojcu lub Mistrzowi Fu, aby oni martwili się o dalsze konsekwencje. NoIr, dzieciaku... Coś ty najlepszego uczynił? 

- Jeeestem taaaaki gło... - miauknął zgodnie z moimi oczekiwaniami Plagg - To są miracula? - zapytał zaskoczony, zapominając o braku składników odżywczych, który dotknął go po wykorzystaniu Kotaklizmu. 

- Yhm... - mruknąłem przez zaciśnięte w wąską linię usta - Wiesz jak to naprawić? - spojrzałem błagalnie na kwami.

- Niezwykłą Biedronką może? - zaproponował, oglądając uważnie dewizkę z każdej strony.

- To już nie żyję - westchnąłem, opierając plecy o krzesło, co uczyniłem tak gwałtownie, że moje siedzenie zachwiało się i wyrżnęło o podłogę, a ja wraz z nim.

- Albo jakimś zaklęciem? Twój ojciec jest Mistrzem, więc na pewno miał grimoir, w którym są pokazane sposoby naprawiania zepsutych miraculi - czarne stworzenie podleciało do mnie z zatroskaną miną.

- Nawet paszportu przy sobie nie mam - jęknąłem, zakrywając twarz dłońmi - Menda mnie zabije... Myślisz, że zmieszczę się w grobie wraz z Werterem? - spytałem, odsłaniając jedno oko.

- Nie. Nie wrócę do tamtej dziury - prychnęło kwami - Na pewno jest jakiś spo...

   Zabrałem dłonie z twarzy i odchyliłem głowę do tyłu, słysząc pukanie do drzwi. Niemożliwe, aby moje dwa zakochane w sobie gołąbeczki wróciły tak szybko. 

- Kryj się, już! - syknąłem do Plagga, który bez zastanowienia wleciał pod kołdrę.

- Proszę! - zawołałem do tajemniczego przybysza, usiłującego uprzejmie wtargnąć do mojej komnaty.

   W drzwiach stanęła Ryksa. Zauważyłem, że założyła komplet, który oglądałem niedawno w sklepie, ale nie mogłem go nabyć ze względu na brak rozmiaru. Było mi przykro, że nie będę mógł szpanować swoją czaderską stylizacją, jednak dziewczyna widząc żałość i ból namalowane na mym licu, postanowiła kupić go za mnie. Teraz nosiła na sobie szarą koszulkę z białym, wytartym napisem "Legend" i śnieżnobiałą chimerą z koroną na szyi. Rude włosy miała spięte w schludnego kucyka, na głowie pysznił się słomiany kapelusz, zaś na nosie niebieskie okulary przeciwsłoneczne. Chciałbym oczywiście zaznaczyć, że von Stauffenberg założyła to wszystko w lutym, gdy Katalonia była pokryta grubymi warstwami śniegu. 

- Co ty tu robisz? Nie miałaś być w kinie? - spytałem, dalej leżąc na krześle do góry nogami.

- Wszystko w porządku? - zapytała troskliwie dziewczyna. 

Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz