Przede mną gromadził się prawie tuzin dzieciaków - do wyboru, do koloru. Wszystkie były ubrane w troszeczkę przyciasne i lekko sprane piżamki, wszystkie ostrzyżone tak, jakby ktoś założył im na główki rondelek i postanowił obciąć za pomocą tępej brzytwy i wszystkie wpatrzone we mnie szeroko otwartymi oczętami, jakbym był kromką chleba wrzuconą do rzeki dla wygłodniałych kaczuszek, których rolę aktualnie odgrywały.
- To jest Now - oświadczył dumny z siebie Żużiju, zakładając łapki na biodrach, po czym wyszczerzył się w uśmiechu, prezentując światu brak górnej jedynki.
- NoIr, ne now... - poprawiłem szybko, jednak raczej z marnym efektem, gdyż większość zgromadzonych w korytarzu osób, a raczej osóbek, bardziej była zajęta podziwianiem mnie, niż słuchaniem tego, co miałem do przekazania.
- To Bóg! Powiedział, że nas uratuje! - zawołał entuzjastycznie chłopczyk, odkręcając się do swoich koleżków, którzy jak na zawołanie podnieśli w górę rączki i rzucili się ku mnie, zamykając mnie w szczelnym uścisku swoich dziecięcych ramionek.
- Pan naprawdę jest Bogiem? - zapytało dziecko z białym kocykiem narzuconym na plecy, który ledwo co trzymał się swojego właściciela.
- Gdzie jest planeta, z której pan przyleciał? - spytał inny, nieco grubszy od swoich towarzyszy, chłopiec.
- Umie pan latać i strzelać laserami z oczu? - dorzucił mały rudzielec w brązowych, postrzępionych łachmanach.
- Eee... - mruknąłem zakłopotany, próbując cofnąć się do tyłu.
Naprawdę lubiłem dzieci. Odkąd pamiętałem, byłem dla nich tym, kim św. Franciszek dla zwierzaczków. Od zawsze je do siebie przyciągałem, nie ważne, dokąd się wybierałem. Tłum dziatwy otaczał mnie w kolejce do lekarza, na mszy w kościele i na spacerze w parku, żądając ode mnie atencji ku przerażeniu rodziców, którzy ze zgrozą odkrywali, że ich pociechy wolały odejść z czarnym, wysokim jak brzoza, panem niż z nimi. Swego czasu zacząłem nawet nosić ze sobą paczuszkę słodyczy, aby mieć co dać tym małym szkrabom w prezencie, skoro już decydowały się na spędzenie czasu ze mną, co sprawiało, iż przychodziły jeszcze częściej i w większej ilości. Nie miałem pojęcia, czym było to spowodowane. Może moim uśmiechem topiącym serca, może sposobem bycia, a może po prostu miałem dar? Nie wiedziałem, ale w momencie, gdy kilkanaście sztuk drobnicy się na mnie rzuciło, zadając w dodatku pytania w języku, który słabo rozumiałem, zapragnąłem oddać komuś zdolność dogadywania się z dziećmi.
Nagle poczułem lekkie szarpnięcie, które z całej siły pociągnęło mnie w głąb pokoju należącego do Roksany. Przez sekundę przestraszyłem się, że napad fangirlu moich małych wielbicieli rozerwał mi niezniszczalny kostium albo jedno z dzieci zostało stratowane przez resztę, ale na szczęście szybko okazało się, że żaden z moich domysłów nie był prawdą.
- On nie jest Bogiem! - warknęła ostro Roksana, stając przede mną w bojowej pozie - Naprawdę tego nie widzicie?!
Dzieci cofnęły się trochę i przyjrzały mi się uważnie, zaś następnie zaczęły szeptać między sobą, komentując mój strój. Poczułem, jak się zaczerwieniłem, a ciepło zaczęło dosłownie trawić moje policzki. Miałem świadomość tego, że wyglądałem tak tragicznie, że "żart" czy "śmieszność" traciły na znaczeniu i potrzeba było wymyślić nowe słowo, które opisałoby tę modową porażkę. Nic jednak nie mogłem na to poradzić. Łączenie miraculi, nie dość, że niosło ze sobą ryzyko na tle zdrowotnym, to jeszcze wywoływało kiepskie stylizacje. Prawdopodobnie dlatego, że natura jeszcze nie wymyśliła hybrydy pomiędzy hatterią, psem, diabłem tasmańskim i czarnym kotem.
- Właśnie, że jest! Widziałaś przecież, co zrobił z tamtym panem, który do ciebie przyszedł! - zaoponował Joseph, wskazując łapką na kupkę popiołu, która została z monsieur Arkadiusza - Wybuchł go!

CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanfictionKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...