NOIR*
Dzieciak wrzeszczał i krzyczał, jakby ktoś go rozpuszczał w kwasie albo kazał uczyć się na pamięć tytułów wszystkich dzieł Eugèna Delacroix. Robił przy tym takie zamieszanie, że w biegu wpadał na turystów, stragany, niewidzialnych policjantów patrolujących Pałac, a raz nawet potrącił miłego staruszka w hawajskiej koszuli, który wcześniej zgodził się oprowadzić mnie po dawnej siedzibie chińskich cesarzy.
Czarno-biała sylwetka w tym samym czasie zeskoczyła ze stromego dachu i pomknęła za dzieckiem, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi, co mocno mną wstrząsnęło, albowiem jeszcze przed chwilą usiłowała mnie zamordować za pomocą śnieżnobiałej szarfy. Teraz jednak byłem nieistotny. Auuu... Nawet nie sądziłem, że moje męskie ego mogło mnie tak bardzo zaboleć. Co ten knypek miał, czego ja nie miałem? Zdolność płynnego porozumiewania się w języku chińskim? Równy zgryz? Ohydną kurzajkę na podbródku, którą ukradł Mao Zedongowi? Może ta dziewczyna w hanfu była zaprzysięgłym dermatologiem lub chirurgiem plastycznym i nie mogła patrzeć na to małe paskudztwo? Taak... To na pewno to.
- Co to był za asasyn? - spytał Hatti, wychylając głowę z kieszeni granatowego półpłaszcza, który otrzymałem przed podróżą w prezencie od pana Bernarda.
- To nie asasyn tylko śliczna pani doktor - poprawiłem stworzonko.
- Marny z niej pediatra - stwierdził, patrząc w ślad za niknącą postacią, za którą wciąż furkotały wstążki.
Dermatolożka nagle odbiła się od mostku, który prowadził na drugą stronę stawu i wskoczyła na budynek, najwidoczniej preferując szlachetną sztukę parkouru bardziej od tradycyjnego poruszania się na dwóch nogach.
- Może pobiegniesz za nią? - zapytało zaniepokojone kwami, zerkając na mnie wielkimi oczętami podobnymi do rubinów tkwiących w ślepiach złotego lwa, którego podziwiałem przed całym zamieszaniem.
- Ale po co? - zdziwiłem się - Może po prostu ten dzieciak uciekł jej z oddziału?
- Czy ty kiedykolwiek widziałeś takiego lecącego ninję?
- Tak, w kreskówce, którą puszczała mi mama - odparłem lekko.
- Nie wierzę... - szepnął Hatti, kręcąc ze zrezygnowaniem rogatym łebkiem.
- Dobra, skoro ci tak bardzo zależy... - westchnąłem, rozglądając się ukradkiem, czy aby nikt nie ujrzy mojej transformacji - Hatti, erythros kythos! - po wypowiedzeniu stosownej inkantacji półpłaszcz, trzy pary skarpet i dwa komplety granatowych spodni, które chroniły mnie przed arktycznym mrozem, zmieniły się w solidny kostium.
Ruszyłem biegiem, wołając raz uciekającego szczyla, który dalej z lubością taranował ludzi, a raz zwiewającą kunoichi z fatalnym podejściem do dzieci. Czułem się cudownie. Korzystanie z miraculum było czymś niesamowitym! Moje kroki były szybsze i dalsze, ruchy bardziej pewne, ciosy silniejsze. Nie dostawałem zadyszki po przebiegnięciu pięciu metrów, serce mi nie stawało z wysiłku, a kolana nie trzeszczały jak nienaoliwiony rower. Byłem... Niezniszczalną Hatterią! I chyba powinienem zmienić sobie nazwę! Z drugiej strony... Myliłbym tak przeciwników. Nie... Zostanę przy Hatterii, nie dam tej bubkowatej Mendzie satysfakcji.
Zwinna czarno-biała Pani Doktor śmigała po dachach jak małpka. Uroczo było obserwować ją w biegu. Była taka zgrabna, taka gibka, a te jej wstążki cudownie falowały na wietrze. Ciekawe, co by się stało, gdybym je rozwiązał? Nie... NoIr, opamiętaj się! Gdybyś tylko wyciągnął dłoń ku tej niebezpiecznej panience, z pewnością udusiłaby cię morderczą szarfą i zrobiłaby to z przyjemnością.

CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanfictionKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...