Nie tak wyobrażałem sobie dom słynnego Mistrza Fu. Spodziewałem się urządzonych w azjatyckim stylu przytulnych wnętrz pachnących zieloną herbatą, wiszących na ścianach kilimów z motywem wiśni i wzburzonych fal oraz samego Mistrza siedzącego na środku pomieszczenia z miną kilkusetletniego mędrca. Zamiast tego z zaskoczeniem ujrzałem przed sobą śnieżną biel pokrywającą taboretańską wyżynę i przelatującą ze świstem obok mego ucha srebrną podkowę. Broń Konia wyprzedziła mnie z prędkością światła i gdybym nie usunął się w bok, najpewniej strzeliłaby mnie w zęby, gwarantując bogactwo dentyście.
Z niedowierzaniem odwróciłem się w stronę portalu, rejestrując w nim psioczącego ojca łapiącego podkowę. Sekundę później portal zniknął, a ja zostałem sam pośrodku białego zimna, pustkowia i wiatru hulającego po zboczach.
Odruchowo pomacałem się po kieszeniach, aby sprawdzić, czy miałem przy sobie najważniejsze przedmioty w postaci dokumentów, które gwarantowałyby mi możliwość pieszego przekroczenia granicy. W momencie, gdy zmysł dotyku nie wyczuł pod palcami puchowej kurtki i piętnastu ton swetrów, które miały mi zapewnić ciepło w mroźnych szczytach Taboretu, odczułem niespodziewane palpitacje serca. Materiał, który nosiłem był jakiś taki... Inny.
Zerknąłem w dół. Miałem na sobie złotawy trencz obszyty na wykończeniach miękkim, czerwonym atłasem, długie rękawice tego samego koloru sięgające mi prawie do ramion oraz wysokie buty przed kolano. Przez klatkę piersiową przechodził mi skórzany, brązowy pas z przypiętą doń kosą - jednym z głównych atrybutów Mrocznego Kosiarza chadzającego na długie spacery w poszukiwaniu zabłąkanych dusz. Na biodrach również miałem pas, ten był jednak koloru pomarańczowego i zaprojektowano go w taki sposób, aby przypominał kolczastą pałkę. Na dobrą sprawę, cały trencz ozdobiony był drobnymi igiełkami, które z pewnością pokułyby każdego, kto chciałby się do mnie przytulić.
Zażenowany z rozpędu przyłożyłem sobie otwartą ręką w twarz, stwierdzając przy okazji, że moce nadprzyrodzone wyposażyły mnie również w maskę klasycznego kształtu i na szczęście pozostawiły mi zarost, który ubóstwiałem od momentu, gdy pierwszy raz ujrzałem się w lustrze po zgubieniu golarki. No tak! Przecież tak działała magia miraculi... Zamiana ubrań na kostium... Co ze mnie za głupiec... I ja miałem kiedyś zastąpić mojego tatusia na stanowisku Mistrza...
- Hatti, dość już krwi przelano - szepnąłem drżącym głosem, powodując, że z armilli, którą miałem zawieszoną nad kostką, wyskoczył malusi stworek o wielkich, wyłupiastych, rubinowych ślepiach.
Opadłem na kolana. Nagle doznałem wrażenia, jakby uleciało ze mnie życie. Być może zatrułem się w Świątyni tym żółtym fosforem albo wreszcie zrozumiałem, że ciężko będzie mi sobie poradzić bez paszportu i dokumentów. Tak czy siak, kwami całkowicie olało mój stan sił witalnych i zamiast pomóc mi jak przystało na dobrą i kochaną istotkę, zaczęło fruwać wokół i podziwiać górskie widoki.
- Rozumiem, że już skończyliśmy naszą współpracę, co, lamusie? - zagadnęło wesoło, odwracając się ku mnie.
- Na to wygląda... - mruknąłem podłamany, zerkając na wciąż trzymany w rękach grymuar. Coś mi się tu nie pasowało. Ta książka miała być tak ważna dla mojego ojca, to z jej powodu w końcu otworzył portal... I teraz miałby tak po prostu pozwolić mi odejść z tym bezcennym przedmiotem?
- Nareszcie wolność! - mordka miniaturowej hatterii rozpromieniła się jak biegun północny w czasie dnia polarnego - Cudownie, wreszcie będę mógł... - zaczęło kwami, lecz spoważniało po ułamku sekundy - Coś mi tu nie gra... Czekaj... Gdzie ten drugi w szałowym kubraczku?
- Mój tata? Wykopał mnie z roboty, okradł i porzucił w zimowej pustce - odparłem lekko, jakby taka sytuacja była dla mnie chlebem powszednim.
- Rany... Ty faktycznie jesteś leszczem... - westchnął Hatti z nutką współczucia w głosie, po czym podleciał do mnie i zajrzał mi prosto w oczy.
CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanfictionKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...