Każdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła.
Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...
Majaczące w oddali miasto przybliżało się ku mnie coraz szybciej i szybciej, a ja powoli zacząłem się zastanawiać, czy rachunek sumienia wykonać już teraz, czy może wstrzymać się tak jeszcze z dziesięć sekund, gdy już będę absolutnie pewien, że nic się nie da zrobić. Chociaż może z drugiej strony śmierć nie była mi pisana, skoro miałem sławetny Znak Jaskółki? Czy Swallow przewidziała sytuacje takie jak ta? Czy była gotowa na delikwenta, który wyskoczy z samolotu bez spadochronu z powodu angielskiej władczyni spieszącej do męża na herbatkę? Pewnie nie... Najwidoczniej ja byłem pierwszym tego typu przypadkiem, co wcale już mnie jakoś nie dziwiło. Zawsze przodowałem w tak powalonych sytuacjach. To chyba po prostu talent...
- Na co czekasz? - zapytał Plagg, wylatując mi z kieszeni - Szybko się przemieniaj, bo rozdzióbiesz się na dole jak kawałek ciasta!
- Plagg! - krzyknąłem, biorąc kwami w dłonie. Przez ciąg powietrza nie słyszałem ani siebie, ani jego, ale cieszyłem się jego widokiem jak nigdy dotąd.
- Znając NoIr, to pewnie czeka na niemożliwe! - wrzasnął Hatti, przytrzymując się materiału kieszeni, z której tylko cudem nie wyfrunął.
Zerknąłem na drugie stworzenie, które znając życie pewnie rzuciło jakimś nieprzychylnym mi przytykiem. Teraz jednak nie miałem głowy, aby jakkolwiek mu się odciąć, bo:
a) nie słyszałem jego słów
b) tym razem jego obecność mogła okazać się dla mnie zbawienna.
- Plagg, wysuwaj pazury! Plagg, Hatti, połączcie się! - krzyknąłem, zaraz potem czując przechodzącą po sobie magiczną smugę światła, która w mgnieniu oka zamieniła moje ubrania w strój Noirtterii.
Jak przez jeszcze kilka sekund cieszyłem się z tego, iż zdołałem się samodzielnie uratować, tak potem mina mi zrzedła, gdy uświadomiłem sobie, że nadal byłem w beznadziejnym położeniu. Nie, że coś, ale transformacja niczego mi praktycznie nie zapewniła poza zaczarowanym kijaszkiem, którego nie mogłem użyć, bo z tej odległości nie widziałem, czy nie przepołowię jakiegoś przypadkowego przechodnia. Tak więc dalej mogłem sobie lecieć, podziwiając widoki i zbliżającą się z zawrotną szybkością ziemię. Wkrótce nawet przestałem krzyczeć, gdy uzmysłowiłem sobie, że zrywanie na darmo strun głosowych niczego mi nie da.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Po kilkunastu minutach udało mi się nawet zidentyfikować miasto. To było Lille - stolica Francji z Żelazną Damą po środku, którą kiedyś chciano się pozbyć, aby nie szpeciła miasteczka widokiem czerwonego żelastwa. W dodatku to było to miejsce, gdzie kiedyś wraz z GaMą szukaliśmy śladów Grenouille, uparcie wierząc, że kobieta wraz z mężem odkryła przepis na eliksir życia. Zabawne, że miałem rozbić się akurat tu... Co za ironia losu.
W pewnym momencie coś przemknęło mi przed twarzą. Coś drobnego i szkarłatnego, coś co pojawiło się nagle i równie szybko zniknęło, skacząc po dachach jak Spider-Man po energetykach. Niezbyt miałem czas, aby zastanawiać się nad tym, co to było, ale gdy odwróciłem głowę w stronę, gdzie zniknęła owa smuga, zauważyłem, że przyjdzie mi się rozbić przy samiuteńkim Notre Dame. Zawsze to jakieś ciekawe miejsce ewentualnej śmierci. Szkoda tylko, że zafunduję turystom traumę. W sumie to dla efektu mogłem zacząć krzyczeć.