NOIR*
Salon, w którym miało odbywać się spotkanie grupy wtajemniczonych, niczym nie różnił się od innych pomieszczeń w budynku. Ściany pokoju wiały typową dla Anglii szarością i smutkiem, ciemne, drewniane panele delikatnie skrzypiały przy najmniejszym ruchu. Jedynym elementem, który dodawał jakiejkolwiek radości i namiastki ciepła był wbudowany w ścianę kominek, w którym wesoło skwierczał ogień.
Niezauważony przez nikogo, cichcem podszedłem do jednej z dwóch długich, białych kanap przystrojonych zamszowymi, granatowymi poduszkami i starając wzbudzić się jak najmniej zamieszania, przysiadłem obok ubranego w czerń Frédérica, obracającego w dłoniach białą, błyszczącą w niektórych miejscach od złota, maskę przypominającą ptasią głowę. Z tego, co zauważyłem, wszyscy obecni nosili na sobie czarne ubrania i trzymali dziwne maski. Jak zwykle, jedyną osobą, która się wyłamała, byłem ja - ubrany w cytrusy Francuz z sercem na wierzchu.
Rozejrzałem się dyskretnie po salonie, wypatrując oznak czegoś niepokojącego, jednak jak na razie, wszystko było w jak najlepszym porządku. Każdy z mebli błyszczał od środków czystości, kwiaty w wazonach dumnie prezentowały swoją świeżość, z porcelanowych filiżanek herbaty unosiły się falujące strużki dymu, a w powietrzu roznosił się delikatny, kwiatowo-owocowy zapach. Jedyne, co bardzo rzucało się w oczy, to wiszący na ścianie obraz przedstawiający nieumiejętnie narysowanego wierzchowca i brak Anacleta.
- Skoro wszyscy już jesteśmy, proponuję rozpocząć spotkanie Syndykatu Ćm... Tak? - zapytała chłodno Emilie, starając się nie dać po sobie poznać, że coś nagle wyprowadziło ją z równowagi. To pewnie wina tamtego obrazu z krzywym koniem. Gdybym patrzył na niego na każdym zebraniu, też czułbym się zdenerwowany.
- Czym właściwie jest syndykat? - spytałem, opuszczając rękę.
- To... - Emilie delikatnie potrząsnęła jasnymi włosami, zrzucając pukiel na plecy. Wyraźnie nie tego się spodziewała i najprawdopodobniej sama nie znała odpowiedzi na moje pytanie. Na szczęście, mogła liczyć na swojego męża, który zauważył krytyczne położenie małżonki i postanowił ruszyć jej z pomocą na swój sztywny, protekcjonalny sposób.
- To nie ma teraz znaczenia. Kontynuuj, proszę - Gabriel ponaglił żonę skinieniem głowy - Pytaniami zajmiemy się później - dodał na wszelki wypadek, widząc już moje w półotwarte usta gotowe na wyrzucenie z siebie innego zestawu pytań. Jeśli sądził, że to miało mnie uciszyć, to trzeba mu było przyznać, że w istocie był mądrym człowiekiem.
- Tak... Wszyscy wiedzą, po co się tu zebraliśmy - zaczęła ponownie Emilie, na co reszta członków tajemniczego syndykatu tylko skinęła głowami, potwierdzając jej słowa.
Z racji tego, że dostałem permanentny zakaz na zadawanie pytań, po prostu pokręciłem głową, aby dać znać Emilie, że słowo "wszyscy" najwidoczniej nie obejmowało mnie, ale jak się niestety okazało, kobieta całkowicie olała mą niewiedzę i wróciła do dalszego przemówienia, spadając tym samym z listy moich "potencjalnych BFF" na "potencjalni dobrzy znajomi".
- Nadszedł wreszcie ten moment, w którym należy wyłożyć karty na stół - oświadczyła Emilie - Zdecydowanie zbyt długo z tym zwlekaliśmy i powinniśmy omówić wszystko już na początku wizyty naszego szanownego gościa, ale jak to powiadają... Lepiej późno niż wcale.
Faktycznie, tak właśnie głosiła jedna z mądrości ludowych. Podejrzewałem jednak, że wesoła rodzinka d'Este + Agreste = Graham de Vanily postanowiła rzucić kośćmi nie dlatego, że mi zaufała i nagle stwierdziła, że w sumie to mogliby mnie adoptować jako trzeciego synka po wcześniejszym przefarbowaniu włosów, ale dlatego, że coś się wydarzyło. W innym wypadku poczekaliby jeszcze z tym "później".
CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanfictionKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...