Minęła dłuższa chwila, zanim dotarło do mnie, co właściwie się wydarzyło. W uszach jeszcze mi dzwoniło, przed oczami nie widziałem niczego innego jak tylko opadające drobinki śniegu i mnóstwo kamieni, które najprawdopodobniej nigdy by się tu nie znalazły, gdybym za bardzo nie podekscytował się nową rolą super-bohatera i nie przestał uważać na to, co robiłem. Schodząc po płaskiej ścianie skarpy nie zachowałem wystarczającej ostrożności i spadłem w przepaść. Gdyby nie czuwający nade mną anioł stróż, zapewne nieszczęśliwie bym się zabił i robił za ponadczasową anegdotę dla mojego ojca i innych podobnych mu ludzi. O dziwo jednak przeżyłem upadek, o czym świadczył ból każdej możliwej kosteczki.
Po kilku minutach takiego wylegiwania się na chłodnej ziemi, wreszcie postanowiłem wstać i otrzepać strój Hatterii ze śniegu, który przylgnął do niego chwilę po dość miękkim lądowaniu. Gdy wreszcie uznałem, że kostium był już wystarczająco czysty, abym na spokojnie mógł w nim pokazać się ludziom, rozejrzałem się wokół i z nieskrywanym zadowoleniem stwierdziłem, że żadna moja zbłąkana ręka czy noga nie walała się obok, czekając skrycie na zauważenie jej, co stanowiło tylko zachętę do tego, abym mógł wziąć się za poszukiwanie miraculum Nietoperza, które próbowało pociągnąć mnie na dno.
Niewiele myśląc, ruszyłem na północ, a przynajmniej miałem nadzieję, że był to właściwy kierunek i stara metoda głosząca: "na wprost ciebie zawsze jest N" okaże się w tym przypadku niezawodna, zwłaszcza, że na wszystkich rysunkach ozdobionych wyobrażeniami kompasów ta litera faktycznie była umieszczana na górze i uważana za najważniejszą. Gdyby nie to, że wiedziałem, skąd wzięło się moje imię, mógłbym nawet zacząć podejrzewać, że "N" pochodziło od NoIr, a nie od słówka "north" znaczącego właśnie północ.
Idąc, zacząłem pogwizdywać sobie pod nosem, próbując za pomocą śmiesznie ułożonego dziubka zanucić starą melodię, która swego czasu na dobre zawładnęła Francją, a potem stała się światowym hitem, wynoszącym imię Edith Piaf na wyżyny. Może i utwór "Non, je ne regrette rien" niezbyt pasował do okoliczności, ale jakoś specjalnie się tym nie przejmowałem. Po prostu szedłem i szedłem, starając się zauważyć gdzieś błysk odbitych od rubinu, bądź srebra, promieni słonecznych.
W międzyczasie spostrzegłem, że widok, który mnie otaczał, w ogóle nie miał predyspozycji do tego, aby zostać zapamiętanym. Ot, skała, śnieg, głaz i kolejna skała oraz śnieg. Dla większości ludzi nie było tu raczej niczego pięknego, choć podejrzewałem, że niejeden geolog uznałby to miejsce za raj. Mogłem się jednak mylić. Mnie tu nic nie zachwycało, a jakoś wcześniej przez rok zdarzyło mi się studiować ów kierunek, jakim była geologia, zanim z wielkim hukiem nie wyrzucono mnie z niego za moją skandaliczną wprost ignorancję w stosunku do geografii.W końcu zatrzymałem się i nie, nie dlatego, że odnalazłem przedmiot, po który przyszedłem, ale dlatego, że udało mi się dostrzec coś innego.
Kilka metrów przede mną, bardzo blisko skalnej ściany, znajdował się prawie w całości przykryty śniegiem prowizorycznie uklecony grób złożony z garści kamieni, które dość nieudolnie próbowały ukryć przed światem bielejące kości. Mając w pamięci historie o ożywionych szkieletach, które lubiły wyskakiwać z ukrycia i rzucać się na żywych, jak choćby w grze mojego młodszego brata namiętnie marnującego czas na "Heroes of Might and Magic III", podkradłem się ostrożnie do oznakowanego miejsca spoczynku.
Spod nieszczęsnych kamieni wystawał krzywo wyciosany, dość koślawy, drewniany krzyż, do którego ktoś przybił przyrdzewiałą i brudną już tabliczkę. Delikatnie starłem z jej powierzchni nieczystości, dzięki czemu mogłem dowiedzieć się, że było to ostatnie miejsce, jakie dane było odwiedzić niejakiej Peacock.
Zmarszczyłem brwi. Słyszałem trochę o tej kobiecie. Jej prawdziwe imię brzmiało Grace Hamilton, zaś ona sama pochodziła z USA, RPA czy innego ZEA. Tak czy siak, miraculum Pawia zdobyła pod koniec lub po II wojnie światowej, gdy oddział amerykańskich żołnierzy napadł na niemiecki konwój przewożący zrabowane skarby, wśród których znajdowała się m.in. broszka Pawia. Dzięki pokazowi odwagi, jakim był ów rabunek, tak zafascynowała swoją osobą Mistrza Fu, że prędko stała się jego ulubienicą. Ten w latach 60 oddelegował ją do tego samego zadania, które teraz wykonywałem wspólnie z ojcem - znalezienia Świątyni. Nigdy go jednak nie dokończyła i słuch po niej oraz po miraculum Pawia zaginął. Teraz wiedziałem już dlaczego. Rozmiłowana w górach Peacock musiała nieszczęśliwie spaść w przepaść i przetrącić sobie kark.
CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanfictionKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...