Każdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła.
Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...
Brnęliśmy przez zasypane śniegiem strome zbocza Wyżyny Taboretańskiej. Panował niemiłosierny mróz, wiatr ze złowrogim świstem uderzał w odkryte części naszych twarzy, a głęboka warstwa białego puchu skutecznie utrudniała poruszanie się. Prawdę powiedziawszy, miałem ochotę rzucić to wszystko w pierony i wrócić do domu, ale nie mogłem. Obiecałem ojcu, że pomogę mu w bardzo ważnej sprawie.
On z kolei obiecał to samo swojemu przyjacielowi pełniącemu dla taty rolę kogoś w rodzaju życiowego guru i wedle słów mojego umiłowanego rodziciela złamanie przysięgi groziło ściągnięciem sobie na głowę wszystkich znanych ludzkości klątw i nieszczęść, przy których nie mogły konkurować nawet czarne koty, pęknięte lustra i przypadkowe przejście pod drabiną.
- Daleko jeszcze?! - zawołałem do taty, próbując przekrzyczeć wicher.
Ojczulek brnął jednak dalej, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby wiatr porwał ze sobą wykrzyczane pytanie, niosąc je daleko w świat lub gdyby tatusia dopadła częsta starcza przypadłość, jaką było osłabienie słuchu. Możliwe również, że zwyczajnie mnie ignorował, potwierdzając tym samym tezę głoszoną przez moją mamę i (nie)świętej pamięci babcię, jakoby był złośliwą istotą zrodzoną na zgubę i udręczenie ludzkości. Jakakolwiek przyczyna była tą właściwą, tata dziarsko skakał z drewnianą laską i plecakiem większym od niego samego po nieprzebytym terenie niczym górska kozica z Appalachów, mając swego pierworodnego głęboko gdzieś. Chociaż w okolicznościach wspinaczki powinienem powiedzieć „wysoko gdzieś".
Pokręciłem ze śmiechem głową, po czym ruszyłem w dalszą drogę, nie zadając więcej żadnych pytań. Najwidoczniej losy starożytnej Świątyni były ważniejsze od zdrowia jedynego syna, z czym musiałem się pogodzić.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
- Nareszcie jesteśmy! - oznajmił z radością ojciec, stając nad sporych rozmiarów uskokiem, który w dole kończył się ziejącą czernią przepaścią - Teraz trzeba znaleźć most.
- Most? - zerknąłem sceptycznie w stronę staruszka.
Według mnie nie istniało żadne przejście na drugą stronę, a przynajmniej nie takie, które nie wymagało igrania z losem i zabawy w kotka i myszkę z kostuchą szykującą pokoje dla niespodziewanych gości gotowych zginąć na własne życzenie w czarnej dziurze, do której nie zaglądało nawet słońce. Te rejony zbyt często nawiedzały silne wiatry i śnieżne zamiecie, które z pewnością zniszczyły potencjalne mosty!
Tata jednak nie zdawał sobie z tego sprawy lub był wyjątkowo naiwnym optymistą, gdyż zaczął krążyć wokół przy samej krawędzi, szukając czegoś, co pomogłoby mu przefrunąć nad przepaścią. Wyczuwając beznadziejność sytuacji, podszedłem bliżej ojczulka, aby ten w przyszłości nie mógł oskarżyć mnie o bierność i ze spokojem zacząłem wpatrywać się w biel nietkniętą ludzką stopą. Wyglądała nieskazitelnie.