Fiorello jako szykowny koneser skrzydłokwiatów

40 5 20
                                    

NOIR*

   Cały w skowronkach ześlizgnąłem się po konarze rosnącego w ogrodzie willi Graham de Vanily rozłożystego, wysokiego dębu i miękko wylądowałem na wciąż wilgotnej, idealnie równo przyciętej trawie. Przełom kwietnia i maja był jedną z moich ulubionych pór roku, głównie dlatego, że nadal była to wiosna, ale nie wiosna, która siłą wydzierała zimie należne prawo do panowania nad światem, tylko ta śmiała, w pełni rozwinięta, ciesząca oczy feerią barw i kształtów najróżniejszych kwiatów. Nawet smętna zazwyczaj Wielka Brytania wzięła sobie do serca tę radość i wreszcie pokazała, jak piękna i zachwycająca potrafiła być. 

- Hatti, dość krwi już przelano - oznajmiłem, cofając transformację i uwalniając z armilli wciąż naburmuszone kwami. 

   Stworzenie spojrzało na mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty i karcąco pokręciło głową. Do tej pory nie mogło mi wybaczyć przyłapania przez samą królową Anglii, a później wykończenia Jej Wysokości zapasów czekolady bez dostatecznego podzielenia się swoim łupem. Co jednak mogłem na to poradzić? Lilibeth najwidoczniej znała się jedynie z Plaggiem, z którym dawno, dawno temu ścigali się na brachiozaurach, więc tylko Plagg (no i jeszcze Llata, a i to w sekrecie przed księciem Filipem) mógł kosztować z frykasów z monarszego stołu przy bijącej na kilometr zazdrości Hattiego. Tylko jego, bo Kraana zasnął w połach mej sukienki, więc głodu pewnie nie odczuwał.

- No co? - spytałem - Udało się? Udało - powiedziałem, wyciągając z tiulu grzebyk, którym następnie pomachałem istotce przed nadętym pyszczkiem. 

- Widziała nas - syknął groźnie Hatti, którego oczy delikatnie zaszły krwią. O ile kwami posiadały coś takiego jak krew...

- Nie widziała. Złapała mnie, nie nas. Ty dałeś dyla przy pierwszej okazji - zauważyłem, chowając miraculum. 

- Nie dałem dyla - mruknęła ze złością hatteria - Po prostu ukryłem się w szufladzie z broszkami, aby mnie nie zobaczyła!

- Dobra, dobra - machnąłem ręką - Nie tłumacz się. Zauważyłeś, że to nie pierwszy raz, gdy pozwalasz mi robić z siebie idiotę? Choćby wtedy, jak ten stary Marokańczyk mnie ogłuszył, a potem sprzedał Rowerkowi i Katarynce, którzy z kolei sprzedali mnie Menendezowi i jego, świeć Panie nad tą nieszczęsną duszą, mistrzowi Batey'owi? Wtedy też kryłeś się w cieniu, ale przynajmniej zaśmiewałeś się z mojego japońskiego.

- Co ja mogę poradzić na to, że twój japoński jest tragiczny? - wzruszyło ramionkami kwami.

- Co ty gadasz? Jest na poziomie komunikatywnym! - zaoponowałem, czując w obowiązku bronić części mojego japońskiego pochodzenia.

- NoIr, ty myślałeś, że oni wyznają kult Wielkiej Piranii i ogłosili cię kominiarzem! - zawołał Hatti.

- Tak właśnie było! Eurazja ma niesamowitą, egzotyczną kulturę! - odkrzyknąłem - Dlaczego nie możesz docenić różnorodności otaczającego nas świata? 

   Kwami już otworzyło pyszczek, aby coś powiedzieć, po czym pokręciło ze zrezygnowaniem rogatym łebkiem, westchnęło i machnęło na mnie łapką.

- Brak mi czasem słów na ciebie - szepnęło, lecąc w kierunku willi. 

- Aha? A ty dokąd? - spytałem, biorąc się pod boki.

- Do kuchni! Może pani d'Este zaparzy mi trochę melisy! - odkrzyknęła istotka. 

- Pff... - prychnąłem, zakładając ręce na piersiach i wywróciłem oczami - Myślałby kto, że masz ze mną aż tak ciężko... 

- Z kwami jak z dziećmi, nie? 

   Odwróciłem głowę w stronę idącego ku mnie Anacleta z przezroczystym kuflem wypełnionym czymś brunatnym, najpewniej herbatą, bo co innego mogli pić ci przeklęci Anglicy? Dzisiejszego dnia Anaclet miał już na sobie zwyczajną, białą koszulę, czarne spodnie i zarzucony na ramiona polar. Wbrew tej ślicznej pogodzie i wiośnie żywo goszczącej na dworze, przy silniejszych podmuchach wiatru nadal robiło się chłodno, a wszystkie okoliczne gąski zrzucały z siebie skórę i sprzedawały ją ludziom po hurtowej cenie. Nic więc dziwnego, skąd wziął się ten polar. Spojrzałem na niego zazdrośnie.

Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz