Siedziałem naburmuszony na chłodnej podłodze, czując jak odmrażam sobie wszystkie części ciała pozostające w kontakcie z podłożem. Aby jednak nie być aż tak biernym w stosunku do otaczającego mnie świata, jednym uchem słuchałem tego, o czym trzeszczący niedaleko mnie Rowerek i Katarynka rozmawiali w swoim tajemniczym kodzie z dwójką nowych przybyszów. Chociaż... Czy to czasem nie my byliśmy przybyszami, skoro jakiś czas wcześniej chińscy Eskimosi zapakowali mnie na sanki i zawieźli Bóg jeden wie dokąd? Zapewne ja też bym wiedział, gdyby nie fakt, że wciąż miałem na głowie założony worek.
- Wǒ yào děng duōjiǔ? Gǎnjué jiù xiàng yǒngyuǎn chíxù xiàqù - westchnął pan nr. 1, który do historii przejdzie pod jakże szlachetnym mianem Roweru.
- Bié dānxīn, zhè zǒng shì xūyào hěn cháng shíjiān. Nǐ zhīdào tā shì shénme yàngzi de - odezwał się mocny, władczy, męski głos.
- Shì de... Wǒmen yīnggāi xiàng xuě yīyàng chúnjié, dòngwù shì wǒmen de xiǎo xiōngdì, wǒ ài nǐmen suǒyǒu rén, háizimen - jeden z Chińczyków, wyraźnie poddenerwowany, roześmiał się mimo wszystko, próbując zakryć chichotem swoje wzburzenie.
- Quèqiè de. Qǐng jì zhù, yīdàn tā lái dào zhèlǐ, wǒmen jiù yīqiè dōu dáchéng yīzhì. Zhège fàguó rén bù zhídé rènhé jīnqián huò shíjiān.
- Rúguǒ nǐ zhèyàng shuō dehuà... Nàme ràng wǒmen lái kàn kàn ba - powiedział nowy dźwięk, który wcześniej nie włączał się do rozmowy, a który teraz najprawdopodobniej zamachał sakiewką wypełnioną monetami.
Wokół zaległa cisza. Przez kilka minut nie udało mi się uchwycić ani słówka, więc albo doszło do niezręcznego milczenia u każdej ze stron, albo uczestnicy niemożliwej do zrozumienia pogawędki zaczęli porozumiewać się telepatycznie.
- Yǐ shòu chū! - zawołał któryś z wyznawców Wielkiej Piranii, chwycił najpewniej woreczek z pieniędzmi i nie czekając na żadne pożegnalne gesty wraz ze swym towarzyszem odszedł, podzwaniając okutymi butami.
- Wiedziałem, że pójdzie łatwo, ale nie sądziłem, że aż tak - zdziwił się młodszy z moich nabywców, a ja za to zdziwiłem się, że mówił we wspólnym, chociaż w języku, który używał, wyczułem ciekawy akcent, coś jak połączenie hiszpańskiego z francuskim.
- Najwidoczniej nie mogli się z bidulkiem dogadać - westchnął rozdzierająco starszy osobnik, a ja dałbym głowę mego ojca, że wskazał przy tym na mnie.
- Może wreszcie zrzucicie mi ten wór? - warknąłem, szamocząc się jak ryba wyciągnięta z wody - Zazwyczaj lubię widzieć ludzi, którzy wydają za mnie małe fortuny.
- Wedle życzenia, skarbeńku. Już ci pomagam - odparł ten bardziej dojrzały, po czym podszedł do mnie i mocnym szarpnięciem zerwał z mego czerepu szorstki materiał.
Zamrugałem kilkukrotnie oczami, aby odegnać resztki ciemności czające się pod moimi powiekami. Szybko spostrzegłem, że faktycznie siedziałem związany solidnymi sznurami na zimnej podłodze. Nade mną stało natomiast dwóch mężczyzn, już nie Rowerek i Katarynka.
Ci, w przeciwieństwie do mych dawnych eskimoskich skośnookich, nie byli niscy. Byli dość wysocy i szczupli. Starszy nosił na sobie długi, ciemny płaszcz z kapturem, pod którym skrywał twarz, za to młodszy miał na sobie lekką kurtkę, spod której wyglądał wyszyty złotą nicią kubrak. Skupiłem się na tym młodszym, którego mogłem ocenić. Tak na oko, dałbym mu 7/10. Patrząc na jego twarz, zawadiackie spojrzenie stalowych tęczówek, chytry uśmieszek cwaniaczka i kruczoczarne, lśniące włoski związane w kucyka, stwierdziłem, że mógł się podobać płci przeciwnej. Nawet bardzo. Mi też się spodobał i aż zrobiłem się zazdrosny, że ja sam sobie włosów nie zapuściłem. To chyba dobry powód, aby go znielubić.
CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanficKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...