Druga połowa stycznia 2001, Obóz w górach Kitanii
Wkroczyłem za Bateyem prosto do praktycznie zasypanego śniegiem baraku, którego jedyną widoczną częścią były pancerne drzwi. Mężczyzna otworzył je z niemałym wysiłkiem i machnął ręką, zapraszając mnie do środka, gdzie uderzył mnie powiew gorącego, niczym lipcowy piasek, powietrza. Nie ukrywałem, że stanowiło to niezwykle przyjemną odmianę od tego wszechogarniającego mrozu, jaki panował na zewnątrz.
- Może być zielona? Obawiam się, że żadnej owocowej nie znajdę - zapytał dobrotliwym tonem Batey.
- Co..? Tak, oczywiście - odparłem, orientując się, ze mówił o rodzaju herbaty - Teraz wypiłbym dosłownie wszystko, co ma temperaturę wyższą niż kilkanaście stopni. Nawet samym wrzątkiem bym nie pogardził - zapewniłem, a w odpowiedzi usłyszałem głośny śmiech.
- Nie będę aż tak pozbawiony kultury, aby częstować gościa gorącą wodą... Siadaj śmiało! - zachęcił mnie mężczyzna, wskazując ręką w kierunku malutkiego stolika z dwoma krzesełkami.
Wykonałem polecenie z przyjemnością, dając zmęczonym mięśniom chwilę odpoczynku i czekając aż gospodarz przyrządzi napoje, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było stosunkowo niewielkie, ale całkiem przytulne. Oprócz części jadalnej, w której siedziałem, w baraku znajdowało się też polowe łóżko z kołdrą i wełnianym kocem oraz metalowy piec, przy którym urzędował właśnie Batey.
- Chyba muszę cię przeprosić za to, jak potraktował cię mój protegowany - zaczął łagodnym głosem Batey - Ignaś bywa ciężki w obyciu, ale zyskuje przy bliższym poznaniu.
Rzuciłem mu powątpiewające spojrzenie, gdyż nie mogłem sobie wyobrazić sytuacji z miłym i przyjaznym Lancetnikiem... Prędzej przyznałbym, że mój ojciec darzył mnie jeszcze jakimiś szczątkami miłości rodzicielskiej, zamiast przelewać wszystko na moje przyrodnie siostry niż to, iż ten gbur posiadał jakieś sympatyczne i koleżeńskie usposobienie.
- Odnoszę wrażenie, że mi nie wierzysz...- zaczął Batey, widząc moją nieufną minę.
- Chciałbym zauważyć, że Ignaś nielegalnie i bez mego pozwolenia kupił mnie od jakiś przemytników, po czym związał mnie oraz wrzucił na sanie jak worek ziemniaków - odparłem, swobodnie rozsiadając się na krześle - Następnie też zrzucił mnie z tych sani jako przynętę dla wygłodniałych kociąt, a na koniec znowu mnie związał i przywiózł tutaj na kleconce z kości. Wszystko to za pana cichym przyzwoleniem - dodałem, zerkając mężczyźnie w oczy, na co speszony Batey tylko odwrócił wzrok.
Nie zdążyłem jednak od niego uzyskać żadnej odpowiedzi, bo przerwał nam wysoki, głośny dźwięk gwizdka, świadczący o zagotowaniu się wody do angielskiego przysmaku. Gospodarz przybytku wstał i zalał wcześniej przygotowane kubki, powodując, że w pomieszczeniu rozniósł się zapach aromatycznego zioła.
- Cukru?
- Nie. Dziękuję - odparłem grzecznie.
Mężczyzna pomieszał przez chwilę napar, a następnie odwrócił się w kierunku "jadalni" i postawił parujące naczynie wprost przede mną. Od razu chwyciłem je oburącz, mając gdzieś grożące mi ewentualne oparzenie zmarzniętych dłoni.
- Więc, Gabrielu... Co cię sprowadza do Chin? - zapytał Batey, uznając poprzedni temat za zakończony.
- Nic - wzruszyłem obojętnie ramionami - To tylko przypadkowy przystanek na mojej drodze. Właściwie muszę dostać się do Wielkiej Brytanii - odpowiedziałem, uznając, że jeśli miało mi się to udać, to była to moja jedyna szansa na uzyskanie pomocy. Batey popatrzył na mnie zdziwiony.

CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
Fiksi PenggemarKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...