82-metrowe wyjście smoka

27 5 2
                                    

NOIR*

- Mikołaj! - wrzasnął głucho Lech, grożąc mi z dołu pięścią. Najwidoczniej jego poszukiwania agresywnej pomidorówki spełzły na niczym i Lesiu uświadomił sobie, jak koncertowo został wrobiony. Naprawdę... Sądziłem, że jak na 57-letniego mężczyznę miał trochę oleju w głowie i nie nabierał się na tak głupie sztuczki jak sprytna dywersja poprzez odwrócenie uwagi - Wracaj tu!

Au revoir mon ami! - krzyknąłem z góry, posyłając w stronę byłego władcy buziaka. Bądź, co bądź, był trochę bucem, ale zasłużył na godne pożegnanie, zwłaszcza, że przyjął mnie pod swój dach jak brata, nakarmił mnie, ubrał i zapoznał ze swą szlachetną małżonką, która zmieniła mi fryzurę w środku nocy. 

   Skrzywiłem się. Nagle poczułem w nozdrzach jakiś nieprzyjemny zapach, coś na kształt spalenizny. Zerknąłem pobieżnie po parterze, gdzie Lech dalej rzucał w moim kierunku groźbami i klątwami, mając nadzieję, że tylko mi się zdawało, aż po chwili coś mi kliknęło w głowie, załączając odpowiednie trybiki. Przecież kilka minut wcześniej wyrwałem z ust Lecha papierosa i rzuciłem go bezmyślnie do tyłu, zapominając o tym, że z płóciennych worków i beczek gęsto wysypywał się ciemny proch. Co ja najlepszego narobiłem?!

- UCIEKAJ! - wrzasnąłem głośno po francusku - BUM! - zawołałem, rozkładając ręce, po czym pokazałem jeszcze palcem w kierunku worków, przy których dalej leżał papieros, podpalając już trochę nitek z jednego z opakowań. Cudem chyba jeszcze wszystko nie wyleciało w powietrze.

   Lech zmarszczył brwi, zerkając w stronę, którą mu pokazałem. Gdy zdał już sobie sprawę z niebezpieczeństwa, zerknął w górę, pokazując mi takiego wała, po czym wziął nogi za pas i krzycząc "jeszcze cię dopadnę", podjął desperacką ucieczkę z magazynu. Zanim jednak zdążyłem zareagować i zeskoczyć na dół, aby mu pomóc, budynkiem zatrzęsła potężna eksplozja, sprawiając, że jedno z rusztowań, które stało w pobliżu mojej lokalizacji runęło w dół, uderzając w miejsce, gdzie stałem. Na szczęście, w ostatniej chwili udało mi się odturlać w bok.

   Szybko wskoczyłem na równe nogi i rzuciłem się pędem przed siebie, omijając po drodze wszystkie łańcuchy, belki, haki, beczki i inne gadżety gromadzone tu od pokoleń. Całe pomieszczenie trzęsło się i skrzypiało, w niektórych miejscach zaczęło się walić, dlatego najszybciej jak mogłem, prześlizgnąłem się przez dziurę, która stanowiła jedyną możliwą drogę ucieczki i zeskoczyłem na belkę prowadzącą do kolejnego rusztowania ustawionego na środku pomiędzy piętrami. Modląc się w duchu o jak najmniejszy uszczerbek na zdrowiu, zwinnie przeskoczyłem na drugą połowę pomieszczenia i poleciałem przed siebie, zdając sobie sprawę, że kręciłem się w kółko, podczas, gdy liczyła się każda sekunda. 

   Nagle coś huknęło po mojej lewej stronie i odrzuciło mnie w bok niczym szmacianą lalkę. 

- Ale jazda! Weź zrób tak jeszcze raz! - zawołał Plagg ukrywający się w kieszeni mojego kostiumu. Małe kwami Czarnego Kota wydostało się z sygnetu prawie kilka godzin temu, niedługo po tym, jak pan N. wyszedł z magazynu w poszukiwaniu swojej drogocennej miotły i o mało co nie zjadło kreta walającego się po podłodze. Podejrzewałem, że w normalnych warunkach kicia powinna żałośnie lamentować nad swą niedolą, ale z powodu faktu, że oboje byliśmy na łasce i niełasce Nikodema, to siedział cicho. Teraz jednak, zwabiony wybuchami i szaleńczą walką o życie, postanowił opuścić kryjówkę.

- Wolałbym nie - jęknąłem, wstając na nogi. 

   Wszystko wokół mnie płonęło. Nie chciało mi się wierzyć, że tak wielki pożar mógł zostać spowodowany przez jednego głupiego papierosa. Lech chyba w trakcie swojego wymuszonego exodusu musiał w akcie zemsty zapalić kilka kolejnych szlugów i rzucić je w strategiczne miejsca magazynu, ponieważ to wyglądało jak katastrofa na wielką skalę. 

Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz