Była godzina szósta rano, gdy Ryksa zmieniała buty w szpitalnej szatni dla personelu. Dziewczyna strasznie odczuwała zmęczenie całonocną jazdą pociągiem z Trewiru do Kolonii, ale sama była sobie winna. Mogła przecież wybrać uczelnię, która mieściła się znacznie bliżej jej domu, jednak ona uparła się na Kolonię i jej słynny uniwersytet, mający zagwarantować jej naukę na wysokim poziomie. W ciągu pięciu miesięcy okazało się, że wszelkie jej nadzieje pokładane w nowej szkole były złudnym mirażem, a jedyne, co owe studia miały w sobie satysfakcjonującego to po prostu fakt istnienia oraz liczne filmiki zachęcające przyszłych uczniów do osiedlenia się w miasteczku uniwersyteckim na obrzeżach Kolonii, z którego i tak szło się prawie godzinę na zajęcia.
Kiedy skończyła wyciągać z czarnego, małego plecaczka granatowy uniform, do szatni weszło kilka roześmianych dziewczyn z jej grupy. Wszystkie miały tego dnia przenieść się na nowy oddział, którym była chirurgia. Ryksie niezbyt się to podobało. Stanowczo wolała kardiologię i odczytywanie z kardiomonitorów oraz pulsoksymetrów parametrów pacjentów takich jak tętno czy liczba oddechów na minutę. Chirurgia nie miała w sobie żadnej finezji. Zbyt mocno kojarzyła się jej z ortopedią i lekarzami-jaskiniowcami, którzy walili młotkami w pacjentów, próbując poustawiać im kości. Nie miała zielonego pojęcia, czy jej przeczucia były prawdziwe, ale taką, a nie inną ukształtowała sobie opinię o tej dziedzinie medycyny.
Ryksa pośpiesznie ściągnęła szarą, jeansową kurtkę, którą miała na sobie, spodnie w tym samym kolorze, zieloną podkoszulkę oraz całą masę kolorowych bransoletek, po czym wszystko bezwładnie wepchnęła do torby, wrzucając ją do czerwonej szafki, którą zamknęła na klucz. Gdy złapała zębami gumkę-recepturkę i uniosła do góry rude, falowane włosy z zamiarem związania ich, usłyszała rozmowę rozemocjonowanych koleżanek.
- Mówię prawdę - odezwała się Oda von Haldensberg, przykładając dłoń w okolice serca - W komunikacji miejskiej mówili, że do Renu wpadł samolot! Podobno nic z niego nie zostało!
- Bzdury - parsknęła Matylda Haldensleben, ściągając z ciemnych włosów białą, puchatą czapkę - Samolot jest naruszony, ale nie wyparował. Po rzece pływają jego spore fragmenty.
- Przecież nie powiedziałam, że zniknął - obruszyła się Oda, wieszając płaszcz na wieszaku - Zresztą... Powtarzam tylko to, co ludzie mówili, gdy jechałam autobusem. To głośna sprawa.
- No pewnie, że głośna - przytaknęła Matylda - Katastrofy lotnicze zawsze się do takich zaliczają. W końcu, to zdarzenia mnogie - mówiąc to, puściła do koleżanek oczko, na co te zaśmiały się, przypominając sobie ostatni wykład z ratownictwa medycznemu.
- Zazdroszczę ratownikom - mruknęła Thietburga Dietrich, zbierając w garść wszystkie warkoczyki i tworząc z nich jeden wielki warkocz - Pewnie pojechali na miejsce katastrofy, aby przyglądać się na własne oczy triagowi.
- Żałujesz, że nie jesteś tam z nimi? - Heila Greifen ściągnęła kaptur, który zakrywał jej głowę przed śniegiem w trakcie drogi do szpitala - W tym mrozie i błocie? Wyobrażacie sobie, jaki tam musi być okropny teren?
- I co z tego? Przynajmniej coś się dzieje - odparła Thietburga, wciskając się w charakterystyczny uniform.
- Dzisiaj też się będzie działo - westchnęła Heila - Znowu będziemy szukać sprzętu po szafkach i biegać na złamanie karku od pacjenta do pacjenta.
- Sądzicie, że przywiozą nam kogoś z katastrofy? - wtrąciła się Oda.
- Wątpliwe - odparła dziewczyna imieniem Helena, którą Ryksa zawsze myliła z Heilą - Powiadają, że wszyscy są martwi.
CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanficKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...