Jej Wysokość Noël Marbot z Pałacu Bucky'ego

30 5 11
                                    

NOIR*

   Potarłem o siebie skostniałe dłonie i jeszcze raz rzuciłem okiem na mapę z pożółkłego papieru, na której ledwie było widać rozmazane ślady ołówka. Widząc ją już po raz pierwszy, gdy chłodny do bólu Gabriel wręczył mi ją po spotkaniu tajemniczego "syndykatu" o roboczej nazwie "Ćm" (na dobrą sprawę, to mogło oznaczać wszystko np. "Ćmiący ból zęba"), pozwoliłem sobie wyrazić swoje zdanie o bezużytecznym świstku papieru, jednak pan Agreste bez większych emocji zapewnił mnie, że plan budynku był bardzo dokładny i pracował nad nim cały sztab ludzi znających tajemnice angielskiej arystokracji, więc moje zmartwienia były całkowicie bezpodstawne. Niezbyt mnie to przekonywało, skoro sama mapa wyglądała na pochodzącą jeszcze z czasów wojen światowych, ale kimże ja byłem, aby kwestionować materiały dowodowe bardziej zaznajomionych w sytuacji ode mnie?

   Zerknąłem na Green Park pogrążony we mgle. Istotnie, było tam zielono, więc raczej trafiłem na miejsce, które Gabriel oznaczył na mapie drobnymi jak maczek literkami w języku herbatoholików, informując mnie zawczasu, że tam najrozsądniej było rozpocząć podróż. Szkoda jednak, że nie wyjaśnił, jak najłatwiej dostać się do tego całego pałacu, w którym rzekomo spoczywało skradzione miraculum Pszczoły i gdzie w ogóle powinienem szukać grzebyka. Pismo pana Agresta było bardzo nieczytelne, miałem olbrzymie trudności z rozszyfrowaniem go (zwłaszcza, że treść miała być zrozumiała tylko dla obywateli Wysp), opracowując jakieś działanie w zaciszu gościnnego pokoju, a co dopiero siedząc na gałęzi rozłożystego, mokrego od porannej rosy drzewa. Hatti też nie był w stanie odnaleźć się między zawijasami pozostawionymi na papierze ponad cztery lata wcześniej. Reszty kwami nie angażowałem do pracy (może oprócz Llaty i Kraany, których moce mogły być bardzo użyteczne w trakcie napadu), uznając, że lepiej było schować miracula na dnie torby, tak na wszelki wypadek. 

   Westchnąłem, przecierając twarz wolną ręką. Według Amélie odnalezienie pszczelego grzebienia miało mnie przybliżyć do spotkania z Mistrzem Fu, zaś wedle słów roztrzęsionej Emilie w przekładzie podanym przez Frédéricka, który wraz z Gabrielem próbował uspokoić zdenerwowaną przeze mnie blondynkę, cała czwórka współpracowała z "tym, którego szukałem". Nie mogli jednak, a właściwie nie chcieli mi niczego powiedzieć, nie wiedząc, czy należało mi ufać. Dopiero przyniesienie miraculum miało ostatecznie udowodnić moją wierność i lojalność "ich" sprawie. Wszyscy więc bawiliśmy się w tę grę, czekając, kto pierwszy popełni błąd.

   W pewnym momencie do moich uszu dotarła charakterystyczna melodia, coś pomiędzy darciem kota, a wrzaskiem potępionego upiora. Zmarszczyłem brwi, odejmując dłoń od twarzy i ponownie zerknąłem na zalany mgłą Green Park. Wśród mlecznej chmury dostojnym krokiem maszerowała lekko przygarbiona sylwetka obleczona w jasne szaty, zaś za nią ciągnął orszak widmowych ogarów.

- Ki czort? - mruknąłem sam do siebie, chowając mapę do kieszeni płaszcza.

   Nie wiedząc, czego mogłem się spodziewać, wysunąłem nieznacznie zza pleców kosę, wyczekując momentu, aż duch znajdzie się pod drzewem, abym mógł na niego skoczyć i zaatakować go z zaskoczenia. Zanim jednak przeszedłem do tego śmiałego planu, zdałem sobie sprawę, że piaszczystą ścieżką wcale nie dreptała żadna zagubiona zjawa, a... babcia w wielkim kapeluszu i blado błękitnej sukience wyprowadzająca na spacer pieski. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kręcąc z rozbawieniem głową. Strach jednak faktycznie miał wielkie oczy. Nie wierząc w to, jak mogłem pomylić bezbronną babuleńkę z upiornym widmem, po cichu spuściłem się po gałęzi i wylądowałem na mokrej trawie.

- Hatti, Plagg, rozłączcie się. Hatti, dość krwi już przelano - szepnąłem, cofając wszelkie transformacje.

   Momentalnie pożałowałem swojej decyzji. Na dworze było dość chłodno, trawa iskrzyła się od rosy, z drzew skapywały kropelki deszczu, a ja miałem na sobie tylko plastikową koronę, ciemną woalkę zakrywającą mi pół twarzy (to była przykra konieczność, miałem do wyboru zgolić zarost lub założyć tę siatkę, więc odpowiedź nasuwała się sama) oraz szaro-niebieską, tiulową suknię z czarnym wykończeniem wleczącą się po ziemi jak za panną młodą. Może trzeba było posłuchać Gabriela, gdy mówił, że najlepszym strojem na dostanie się do pałacu był zwykły, elegancki garnitur, a nie przebranie księżniczki? Teraz jednak nie było już odwrotu. Zdecydowanym ruchem chwyciłem poły sukni, aby jak najmniej ją zabrudzić i ruszyłem ku staruszce.

Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz