- Daleko jeszcze? - spytałem, wpatrując się z uporem maniaka w bezchmurne, błękitne niebo barwą przypominające kwiaty niezapominajki rosnące na zasadowej glebie.
Nie doczekałem się odpowiedzi, dlatego ponowiłem pytanie drugi raz i trzeci i czwarty i piąty i dwudziesty piąty. Menda jednak nadal milczał jak zaklęty, ciągnąc mnie po wąskiej górskiej ścieżce na skleconych z kości saniach, uparcie udając głuchego od wczorajszej sprzeczki w jaskini, gdy poszliśmy na noże w kwestii tego, które zwierzę było bardziej wartościowe, hatteria czy frynosoma. Najwidoczniej szanownego Lancetnika głęboko uraziła moja ignorancja w sprawach fauny i nie tylko.
- Uprzejmie się pytam, ile zostało nam kilometrów tej uroczej wycieczki krajobrazowej - powiedziałem, aby zabić monotonną ciszę, która osiadła na górskich szczytach w postaci śniegu - Nie, żebym narzekał... W końcu, to ty tu jesteś od ciągnięcia, ale byłbym bardziej zachwycony, gdybyś postanowił mnie jednak rozwiązać - unosząc z trudem głowę, spróbowałem spojrzeć na pęta, które skutecznie uniemożliwiały mi poruszanie przegubami dłoni, jak i stóp, ale niewiele z tego wyszło. Nadal nie wierzyłem, że dałem mu się tak łatwo związać w trakcie snu.
Ignatius wciąż nie uronił ani słóweczka, przynajmniej przeznaczonego dla mnie. Cały czas coś szeptał pod nosem, rozglądając się ostrożnie, rzucał na wszystkie strony oczami, przystając co i raz, jak gdyby w każdej chwili oczekiwał, że coś go napadnie, rozerwie na strzępy, a jego szczątki zostawi jako potrawkę dla krwiożerczych ibiszów.
Westchnąłem tak głęboko, jak wysokie były piętrzące się za mną albo może przede mną góry. Jakby tak zacząć to analizować, to niby się od Hawajów oddalałem, ale za plecami miałem przecież Menendeza i kładkę z kości. W ogóle leżałem w jakimś dziwnym położeniu...
- Ty naprawdę się leczysz? - zapytałem, jednak moje pytanie ponownie zniknęło w eterze, zignorowane przez szlachetnego Lancetnika - A na co, jeśli mogę wiedzieć? Nie wyglądasz na kogoś chorego. A przynajmniej nie wyglądałeś, gdy wychodziliśmy z jaskini. Teraz znowu jesteś blady jak papier i jakoś się tak dziwnie bujasz na boki.
Menda lekko zwęził usta i burknął coś niezrozumiałego. Brzmiało to jak przekleństwo albo rzucana w moim kierunku klątwa. Zresztą... Na jedno wychodziło. Chwilę później czarnowłosy mężczyzna otarł sperlone potem czoło i sapnął ciężko, jednak nie zarządził postoju. Dzielnie parł dalej naprzód, mimo iż widocznie chwiał się na nogach. Coś mu było, ale szczerze powiedziawszy, mało mnie to obchodziło. Miałem nawet nadzieję, że Menendez wreszcie poślizgnie się i zleci z tego niebezpiecznego szlaku, spadnie do wąwozu i złamie kręgosłup. Gdyby tak się stało, udałoby mi się uwolnić z pomocą Hattiego i uciec w stronę przeciwną niż ta, w którą bezustannie wiódł mnie Lancetnik.
Nagle jednak Ignatius stanął niemalże tak gwałtownie, że aż wkopał się obcasami w wydeptany, biały puch.
- Już umierasz? - spytałem z nadzieją, jednak Menendez zamiast wykazać się szczątkową kulturą osobistą jak szczątkowa była struna grzbietowa u zarodków, którą on jako Lancetnik rzekomo posiadał, puścił sznurek, którym mnie ciągnął i uniósł wysoko ręce.
- Who's coming? - odezwał się nagle szorstki głos.
- Ignatius Menendez! - krzyknął w nicość Menda.
- Pan Menendez? - zapytał głos, jednak tym razem pytanie było zadane po francusku, nie po angielsku - Mistrz Batey twierdził, że zaginęliście w górach w czasie ucieczki przed jakimiś bestiami. Kazał nam wysłać dwóch chłopaków na zwiad, aby sprawdzić, co się z panem stało.
- Jak widać, niepotrzebnie. Jestem cały i zdrowy - powiedział słabo tak jakby cały i zdrowy jednak nie był.
- A kogo to na tych sankach wieziecie, hę? - dopiero po tym pytaniu tajemniczy nadawca raczył wreszcie podejść i pochylić się nade mną - To ten uroczy słodziak, którego Mistrz Batey nie mógł się nachwalić?

CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
Fiksi PenggemarKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...