Oburzony odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku przeciwnym od ojca, czując narastające we wnętrzu napięcie. Przez chwilę miałem wrażenie, że chwycę grymuar i cisnę nim o ścianę, z radością patrząc, jak stare strony rozsypują się po kamiennej, lekko wilgotnej podłodze, obracając sens życia ojca i Mistrza w kupkę mokrego papieru. Doprawdy, chciałem to zrobić, ale nie nawykłem do poddawania się negatywnym emocjom. Zawsze starałem się dzielić ze światem najszczerszym uśmiechem, rozświetlając dzień obcych ludzi, a działanie pod wpływem impulsu, który jednym gestem miałby zrujnować lata ciężkiej pracy i wszelkie relacje zwyczajnie do mnie nie pasował. Znałem gorzki smak samotności, smak bólu i ściskającego wnętrze cierpienia, dlatego nikomu tego nie życzyłem. Ani ja bym sobie nie wybaczył, ani ojciec i Mistrz nie wybaczyliby mi impulsywności.
Biorąc głęboki wdech, wdrapałem się po kamiennych schodach, zaś w mojej głowie zaczął kształtować się niecny, acz łagodniejszy od pierwotnego plan. Pragnąłem poudawać zainteresowanie starymi freskami, którymi ozdobiona była cała przestrzeń pomiędzy schodami, jednak moim celem było wydostanie się z ruin Świątyni, tak aby tatuś tego nie spostrzegł. Zresztą, ojciec i tak nie zauważyłby mojego zniknięcia, a jeśli już, to po upływie co najmniej dwóch lat i to tylko dlatego, że nikt nie podałby mu szklanki wody na starość. Problem jednak polegał na tym, że najłatwiej byłoby przeteleportować się na powierzchnię za pomocą miraculum Konia, które było obecnie w posiadaniu mego szlachetnego rodziciela. Ja miałem jedynie miraculum Hatterii, a to tylko dlatego, że w przeciwnym wypadku udusiłby mnie podstępny kropidlak żółty czy inny fosfor. Ogólnie rzecz biorąc, pomysł zakładał dotarcie do klapy Krypty opisanej przez Lhamo i wyjście cichaczem.
Stanąłem, rozglądając się po malowidłach. Ich tematyka była poświęcona różnym herosom, jednak wszyscy z nich byli najbardziej znani ze swej krwiożerczości i posiadania pokaźnej liczby ofiar na swym sumieniu, którym zapewne nie dysponowali. I tak spoglądały na mnie rubinowe ślepia psychopatycznych Skorpionów, mroczne jak jarzące się antracyty tęczówki Czarnych Panter, zagadkowe oczy zachłannych, głodnych nowych kwami, Irbisów. Wszystkie one gapiły się na mnie, obserwując każdy mój krok, a ja każdy krok stawiałem powoli i ostrożnie, aż do momentu, gdy nad moją głową pojawiła się płyta Krypty z ciekawie wyglądającym portretem Pantery Negry.
Pantera Negra... Próbowałem sobie coś o niej przypomnieć... Kruczowłosa Hiszpanka słynąca ze swej zabójczej urody i z niesamowitych tanecznych umiejętności, którymi skutecznie umiała odwracać uwagę przeciwnika, doprowadzając do jego zguby. Dzięki swojej mocy w pierwszej połowie XIX wieku wywołała w Europie epidemię żółtej febry, a niedługo później zabiła Irbisa Dekambrystów swym Pocałunkiem Śmierci, ratując tym samym Rysia.
Na tym obrazie wyglądała jednocześnie bajecznie i upiornie. Faktycznie Mistrz Leonardo miał spory talent i nie brak mu było finezji przy tworzeniu malowideł. Jedna strona kobiecej postaci przedstawiała atrakcyjną, młodą kobietę, ale druga... Był to po prostu rozkładający się trup. Symbol strasznego danse macabre, które charakteryzowało całe życie Pantery Negry.
Nie mając pojęcia, co powinienem uczynić, począłem macać każdą, najdrobniejszą szczelinkę, co, oczywiście, nic nie dało. W akcie desperacji złapałem nawet dwie części płyty i zaciskając zęby, szarpnąłem nimi, co okazało się najskuteczniejszym sposobem. W normalnej postaci nigdy nie miałbym tyle siły, ale najwidoczniej bycie Hatterią mi służyło. W pewnym momencie poczułem na twarzy coś mokrego i zimnego. Śnieg. Nade mną zgromadzony był śnieg... No tak... Przecież Świątynia została zasypana, a przez 200 lat tego puchu mogło się trochę zebrać. Bez namysłu więc puściłem klepki i odskoczyłem, otrzepując się z zamarzniętej wody.
Musiałem znaleźć inną drogę. Zszedłem więc do komory z grobami. Ojczulek czatował przy otwartej tumbie Lobo Blanco i zaglądał do środka, jakby czegoś w niej szukał. Odchrząknąłem, co skutecznie podziałało, gdyż tata odwrócił się z miną złapanego na gorącym uczynku skazańca.
CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanfictionKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...