Nadmorski czworokąt z kolorowych poduszek

25 6 3
                                    

NOIR*

   Zanim się obejrzałem, minął cały miesiąc naszego pobytu w Gdańsku. Wszyscy wyrzucający mi, że przeze mnie znaleźliśmy się nie w tym mieście, co trzeba, teraz zamilkli i przestali nawet szukać sposobów na dostanie się do Londynu. Przyzwyczaili się do uroku nadmorskiej miejscowości i całe dnie spędzali na zewnątrz, zwiedzając wszystko, co można było.

   Relacje między nami jakoś się unormowały. Po moim powrocie wszystko sobie dokładnie wyjaśniliśmy. Olivia obiecała, że wcześniej będzie zwracała mi uwagę na to, co jej się nie spodoba, Blaise przysiągł, że więcej nie wspomni swojego tragicznie rozbitego samolotu, zaś Ryksa nic nie powiedziała, ponieważ była przekonana o swojej wybitnej odpowiedzialności i całych pokładach dobroci, których podobno brakowało reszcie.

   Z tego, co zauważyłem, Blivia rozwijała się w zastraszającym tempie. Moi drodzy, blondwłosi Amerykanie przeskakiwali do następnych etapów związków szybciej niż minęła zima. Wszędzie chodzili razem, trzymając się za ręce i spoglądając na siebie z uwielbieniem, nie zaczynali jeść, dopóki nie złożyli na swych ustach czułego całusa, a ich rozmowy były przepełnione słodkimi "jaskółeczkami" i innymi "żabciami". Czułem się niezręcznie w ich towarzystwie, ale z drugiej strony wiedziałem, że przydawała się im podążająca za nimi krok w krok przyzwoitka. Nie chodziło już wcale o mnie. Fakt, miałem w głowie niezły misz-masz, przypominając sobie pocałunek w pociągu i naprawdę nie wiedziałem już, co powinienem o tym sądzić, ale jeszcze bardziej dręczyła mnie myśl o narzeczonej Thora, która z utęsknieniem wyczekiwała na niego w USA. To było nie w porządku w stosunku do rzadko wspominanej Kimberly. Gdyby Blaise naprawdę ją kochał, nie obściskiwałby się teraz z Olivią, jednak gdyby faktycznie szalał za Gomez, jak twierdził, to nie całowałby mnie. Całkowicie nieświadomie znalazłem się chyba w jakimś mistycznym kwadracie, z którego nie potrafiłem wyjść. 

   Moi przyjaciele musieli jednak dostrzec dziwną sytuację, w której się znaleźliśmy i coraz częściej pchali mnie w ramiona Ryksy, mając nadzieję, że ta odciągnie mnie od pilnowania ich i zajmie skutecznie mój czas. Początkowo się temu opierałem, jednak rudowłosa stawała się coraz bardziej namolna i naprzykrzająca. Wystarczyło, że raz jej odmówiłem, a w jej oczach już pojawiały się łzy i usta wyginały się w żałosną podkówkę. Nigdy nie chciałem robić jej przykrości, ale trząsłem się ze złości, mając w świadomości, że nie posiadałem jasnego obrazu rzeczywistości. 

   Po czasie uległem i wyszedłem z Niemką na długi spacer. Szliśmy ramię w ramię po plaży, trzymając w rękach buty, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, opowiadaliśmy sobie o naszych doświadczeniach, o naszym życiu. Ona - o rodzinie, która zawsze starała się jej uchylić nieba, ale która przez przypadek wtłoczyła ją w schematy, nie zważając na jej zdanie; o studiach, na które nigdy nie chciała pójść, ale nie miała odwagi, aby podążyć za swoimi marzeniami, ponieważ uznała je ostatecznie za głupie i nieopłacalne. Ja - o moim ojcu, o dziedzictwie, które spadło na mnie dawno temu, a które odebrano mi na rzecz młodszej siostry, o latach nauki, które poszły w błoto, o oczekiwaniach, których nigdy nie spełniałem, o poszukiwaniach czegoś, co było mi pisane, ale czego jeszcze nie widziałem, a wreszcie o grimoirze, który miałem dostarczyć do Londynu na "prośbę" ojca. 

   Powoli zaczęło stawać się to naszą rutyną. Gdy Olivia i Blaise znikali gdzieś razem, wywołując we mnie palące wyrzuty sumienia, Ryksa łapała za plażową torbę i wyciągała mnie na wybrzeże. Za każdym razem jej rude włosy związane w kucyka szarpał wiatr, za każdym razem jej śmiech roznosił się po falach, za każdym razem z radosnym piskiem odskakiwała od fal, które odważyły się dotknąć jej stóp. 

   Lubiłem patrzeć na jej twarz rozpromienioną uśmiechem. Doskonale pamiętałem jak przy naszym pierwszym spotkaniu wydawała się przygaszona i wyblakła. Cieszyłem się, że byłem świadkiem, a może nawet i sprawcą jej przemiany, tego jak wolniutko rozkwitała, jak stawała się szczęśliwa. W głębi duszy zdawałem sobie sprawę, że jej czekoladowe oczy wypełnione gwiazdami na mój widok, nie były po prostu zachwytem na myśl o wspólnym spędzaniu czasu. Były to oczy wypełnione miłością, słodkie oczęta cierpliwie wyczekujące na moment, aż zauważę tę miłość i ją odwzajemnię. 

Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz