- UKRADLI NAM CAŁY ZAPAS ALKOHOLU! - do skromnego pokoju Menendeza wparował przysadzisty żołnierz w białym mundurze maskującym, wymachując rękami zupełnie tak, jakby to właśnie Ignatius odpowiadał za zuchwałą kradzież.
Szpakowata Menda jednak popatrzyła spod byka na intruza, poprawiając okulary do czytania i odłożyła na bok zajmującą lekturę o największym wrogu ludzkości - komarach wywołujących choroby egzotyczne. Andorczyk następnie zaplótł ręce na brzuchu i zerknął wyczekująco na nieproszonego gościa.
- A co ja mam z tym wspólnego? - zapytał wreszcie, na co wojskowy speszył się nieznacznie i podrapał po karku.
- Nooo... Jesteście tutaj za wszystko odpowiedzialni, czyż nie? Tak chłopacy mówili... - bąknął mężczyzna.
Menendez westchnął cierpiętniczo, po czym wstał z prowizorycznego łóżka, które zajmował i dyskretnie schował do zgrabnego pudełeczka okulary. Zaraz potem podszedł do wojaka, taksując go wzrokiem. Żołnierz był niski i pulchny, zapewne nosił również soczewki schowane pod goglami. Jakim cudem ktoś taki dostał się do armii?
- Posłuchaj mnie uważnie - Ignatius rzucił okiem na plakietkę z nazwiskiem nieproszonego gościa, udając jednocześnie, że wygładzał żołnierzowi mundur - podporuczniku A.K. Greleey. Jestem odpowiedzialny jedynie za interesy pana Bernarda Batey'a i pośrednio za czyny pana Gabriela de la Ness, chociaż z tym ostatnim wolałbym nie być w ogóle identyfikowany, po tym, jak dwa dni temu wywołał lawinę w czasie startu samolotem.
Mówiąc to, Menendez stanowczym gestem poprawił kołnierzyk w stroju żołnierza. Sprawa Gabriela, a nawet samo jego imię, wywoływało w Ignatiusie nieprzyjemne skojarzenia. Francuz co rusz sprawiał jakieś problemy, do których zaliczała się choćby przedwczorajsza lawina, po przejściu której Menendez musiał udzielić pomocy medycznej kilku poturbowanym Amerykanom, zaś wojsko, zamiast wypełniać swoje codzienne obowiązki, zajęło się sprzątaniem jednostki. Ignatiusowi w głowie się nie mieściło, że jego Mistrz zezwolił chłopakowi na "wszystko, czego dusza zapragnie". Najwidoczniej duch Gabriela zapragnął właśnie sabotażu z pomocą samolotu i tłumaczenie Bernardowi ewentualnych katastrof z udziałem Francuza, które Ignatius ostatnio przygotował, na niewiele się zdało.
- O wydarzenia z nimi związane możesz obwiniać mnie do woli i masz do tego pełne prawo, ale oskarżanie mnie i powoływanie do odpowiedzialności za zaginione trunki jest czystą stratą czasu i energii, którą wojsko powinno spożytkować na coś innego. Nic dziwnego, że tak marnie wam płacą, skoro jedyne trupy, jakie za sobą pozostawiacie, to wasi zalani koleżkowie - warknął zimno Menendez do żołnierza.
- Oooo, wypraszam sobie! - krzyknął podporucznik, czerwieniejąc na twarzy, na co wskazywały zaróżowione policzki - Tu się nie da pić od kilku tygodni, ponieważ jakiś chochlik podkrada nam wszystko i zostawia po sobie tylko co pośledniejsze kąski!
- Chochlik? - zaśmiał się Ignatius - Wydaje mi się, że ten region jest za zimny dla złośliwego Grincha. Jesteś pewien, że absolutnie niczego nie piłeś?
- Przysięgam, panie Menendez! Ta mała zaraza ma 10 cm wysokości, wielki łeb i równie wielkie, czerwone ślepia, a gdy wytrzeszcza te gały, to dodatkowo błyska kłami ostrymi jak sztylety! Wydaje z siebie niezidentyfikowane piski, a gdyśmy próbowali ją przegonić, zaczęła chlastać nas po twarzy błoniastymi skrzydłami! Szczególnie sobie wino ta kreatura upodobała! I to czerwone!
- Coś ty powiedział? - zmarszczył się Menda.
- Że czerwone wino ponad wszelką miarę miłuje!
- Nie o to mi chodzi. Jak ten twój psotliwy stwór wygląda? - zapytał zimno Menendez, zaplatając ręce na plecach i pochylając się przy tym delikatnie do przodu, jak to miał w zwyczaju.

CZYTASZ
Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawek
FanficKażdy promyk światła ma w sobie odrobinę mroku... I każdy mrok rozświetla odrobina światła. Najpierw niechciane dziecko, teraz niechciany dorosły. Skazany na straty już od pierwszych minut życia NoIr codziennie oddaje każdemu kawałek siebie, aby ty...