Alladyn - wersja noirizowana (Multiwersja cz.1)

40 3 3
                                    

NOIR*

   Minęło trochę od momentu, gdy wreszcie dotarłem do Mistrza Fu. Powinienem pewnie powiedzieć, że w międzyczasie podjąłem nowe studia, wynająłem mieszkanie i zapoznałem super dziewczynę, z którą wiązałem nadzieje na wspólną przyszłość, ale byłoby to wierutnym kłamstwem, w które nikt by nie uwierzył ze mną samym na czele. 

   Prawda była taka, że praktycznie nic w moim życiu się nie zmieniło poza miejscem zamieszkania. Z racji tego, że wcześniej nazmyślałem Mistrzowi Fu o wspaniałym mieszkanku, w którym się zatrzymałem i w którym chowałem pozostałe miracula, teraz faktycznie musiałem się gdzieś ulokować, a że nie było mnie na nic stać, to początkowo spędziłem jedną noc w metrze, ale smród był tam tak niemiłosierny, iż postanowiłem zostać bezdomnym gdzie indziej. Przez kilka dni szukałem sobie dogodnego lokum w najlepszej dla mnie cenie, nocną porę przeczekując w parkach. Wpadłem nawet na pomysł, aby wkręcić się do Domu Samotnej Matki, zwłaszcza, że z brytyjskiego epizodu została mi jeszcze sukienka, ale próby porwania dziecka zakończyły się niepowodzeniem. Okazało się, że dzieci tak chętnie nie szły za obcymi ludźmi, gdy oferowało się poduszki i kocyki... Może powinienem zmienić taktykę i wmawiać, że miałem szczeniaczki w walizce albo spróbować z młodszymi szkrabami? Ostatecznie zatrzymałem się na jakiejś wysepce w środku miasta, gdzie jeden z dawnych francuskich monarchów machnął sobie mini-zameczek. 

   Moje nowe lokum było... Można by rzec, całkiem spore. Z pewnością wysoki sufit i żebrowane sklepienia sprawiały, że czułem się jak w kościele, zwłaszcza, że przynajmniej raz dziennie dochodził do mnie dźwięk organów. Było również chłodno, ale dzięki kocykowi, który miałem w torbie, nie marzłem aż tak bardzo. Kolejną rzeczą przemawiającą za tym, że może faktycznie zamieszkałem w starej kaplicy tłumnie odwiedzanej przez turystów w beretach były kilkumetrowe okna wypełnione witrażami wpuszczającymi do środka niebiesko-fioletową poświatę... Ale hej, przynajmniej spałem za darmo! 

   Znacznie gorzej było jednak ze zdobyciem posiłku. Na obiad wpadałem od czasu do czasu do GaMy i Mistrza, ale nie mogłem przecież wykorzystywać zanadto ich gościnności. Dopiero teraz zacząłem odczuwać, czym było życie bez grosza przy duszy. No, tak troszkę, inni nie mieli przy sobie kwami, które potrafiło niezauważone zwinąć bagietkę ze stoiska (zazwyczaj, raz Hatti zawalił sprawę i uciekał przed wściekłym sklepikarzem przekonanym, że gonił zmutowanego szczura, na co później stworzonko bardzo się uskarżało). Ostatecznie jednak znalazłem sposób na zarobienie kilku monet. 

   Z racji tego, że kiedyś bardzo interesowałem się muzyką i jak każdy nastolatek pragnąłem mieć własny zespół, zostały mi jeszcze dwa z instrumentów, którymi miałem podbić rynek muzyki celtyckiej. Oczywiście, nic z tego nie wyszło, zespół został namierzony przez władze uczelni i rozwiązany, a ja z moim kolegą musieliśmy przepisać się do chóru. Na szczęście, tutaj nie było dziekanatu, który straszyłby mnie w koszmarach, dlatego wyciągnąłem moje trochę nadszarpnięte przez czas flet oraz harfę i wyszedłem na ulicę, aby robić za biednego artystę. 

   Zastanawiało mnie nawet, jak radzili sobie pozostali. Jakoś nie byłem sobie w stanie wyobrazić, aby doprowadzili się do takiej samej nędzy jak ja. Widywałem ich czasem w Paryżu o różnych porach dnia i nocy. 

   Najczęściej pojawiał się Blaise w swoim iluzorycznym stroju, nad którego istnieniem musieli trzymać pieczę Mistrz Fu i GaMa, posiłkując się przy tym mocami Lisa, Żółwia i Bawoła. Mój dawny obiekt westchnień zjawiał się na ratunek głównie damom w potrzebie, którym jakiś łajdak ukradł torebkę lub gdy chodziło o pościg za bandytą. Po gazetach i reportażach w telewizji zdążyłem się zorientować, że Hawkeye stał się ulubieńcem mieszkańców miasta. Wszyscy spekulowali nad tożsamością przystojnego Amerykanina, który znikąd pojawił się w Paryżu, aby nieść Francji wolność na zachodnią modłę (nie, to wcale nie tak, że to właśnie Francuzi zorganizowali najsłynniejszą w dziejach rewolucję właśnie w imię wolności. Przecież do odkrycia prawdziwego znaczenia tego pojęcia musieliśmy sprowadzić sobie dopiero blondyna zza Pacyfiku). Podejrzewałem, że Thorowi bardzo się ten scenariusz podobał, on lubił być chełbiony... Ciekawe, jakie zdanie na ten temat miała jego narzeczona siedząca w Australii?

Grinoire |Miraculous| - w trakcie poprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz