Rozdział II

1.5K 42 0
                                    

    Biegam przez wzgórza docierając do wielkiej kotliny górskiej. Biegłam co sił w nogach przez zbocza kamiennych gór. Ledwo łapałam dech w piersiach, lecz mimo to pędziłam przed siebie. Potykałam się o napotkane odłamki skał, upadłam na kolana, jednak musiałam szybko się podnieść i biec dalej. Wymijając niewielkie krzewy i większe skały, wciąż podążałam do przodu przez wielki wąwóz. Wiedziałam, że musze biec, że tylko tak zdążę... Płuca piekły mnie i coraz trudniej łapałam oddech, a mimo to musiałam przyspieszyć. Nie mogłam się poddać, nie teraz... I choć na nogach miałam trampki to stopy bolały mnie od kontaktu ze skalistym podłożem. Wiedziałam, że jestem blisko i nie mogę się podda, nie teraz... Widziałam już koniec wąwozu. Byłam coraz bliżej i kiedy dotarłam już na jego kraniec ujrzałam wioskę. W niewielkiej dolinie rozciągała się wioska. Łapiąc łapczywie powietrze próbowałam zjeść z wyżyny, na której się znajdowałam, lecz w tym samym momencie poczułam nagły podmuch wiatru i usłyszałam szum powietrza przecinanego w pędzie. Opadł na mnie olbrzymi cień. Spojrzałam w górę, a to co zobaczyłam sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz. Wielkie błoniaste skrzyła oraz masywne ciało zakończone długim, stanowiący połowę długości ciała ogonem. Potężne stworzenie szybowało ponad szczytami gór, a ja wiedziałam co zaraz się stanie. Przyspieszyłam kroku i zaczęłam zbiegać ku dolinie. Osuwałam się niezdarnie z krawędzi wzgórza, jednak to było nie ważne, musiałam mknąc w dół do wioski. Byłam już tak blisko, kiedy olbrzymie stworzenie obniżyło swój lot i tuż nad wioską zionęło ogniem, pochłaniając wszystkie okoliczne domu. Słyszałam krzyki, przeraźliwe krzyki i wołanie o pomoc. Ogień był tak potężny, a jego płomienie pochłaniały wszystko co spotkały na swojej drodze, mieszkańcy zaczęli w nim niknąć. Chciałam tam pobiec, pomóc im, lecz nie mogłam się ruszyć, byłam niczym spetryfikowana. Chciałam krzyczeć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Naglę w tłumie rozpaczliwych krzyków usłyszałam znajomy głos, który wołał moje imię.

Otworzyłam szybko oczy wyrwana z koszmaru. Byłam w swoim pokoju, w łóżku. To był tylko zły sen. Podniosłam się i poczułam, że kołdra jest mokra od potu, a prześcieradło praktycznie zrzucone na podłogę. Chwilę tkwiłam w zamyśleniu, próbując zrozumieć to czego właśnie doświadczyłam.

   - Madeleine! - Usłyszałam tym razem wyraźny, zniecierpliwiony głos mojej matki.

Przebudzona wstała, przeciągając się. A wtedy usłyszałam pukanie do moich drzwi.

   - Już wstałam, zaraz przyjdę. - Powiedziałam lekko zachrypniętym głosem.

   - Za niedługo będziemy wyruszać. Czekamy na dole, zejdź jak będziesz gotowa. - Odparła matka uchylając lekko drzwi i spoglądając na mnie.

Kiedy byłam już gotowa, zabrałam swoją torbę i zeszłam na dół do salonu, w którym czekali rodzice.

   - Mam kilka spraw do załatwienia w Bank Gringotta, ale myślę, że nie zajmie mi to zbyt dużo czasu. - Oznajmił ojciec.

   - Kochanie, myślę, że poradzimy sobie bez ciebie. - Oznajmiła matka, uśmiechając się.

   - Więc jeśli jesteśmy gotowi. - Spojrzał na mnie ukradkiem. - Zapraszam moje drogie panie do wyjścia.

   - A gdzie Luise? On też zaczyna nowy rok, ostatni, dlaczego go nie ma? - Zapytałam zdziwiona.

   - Twój brat chciał dziś sam załatwić swoje sprawy. Nie nalegałem, aby poczekał za nami, jest już prawie dorosły. - Ciągnął ojciec. - Czas, aby uczył się samodzielności.

Już nie chciałam ich zatrzymywać kolejnymi pytaniami, które nurtowały moją głowę. Wyszliśmy razem na zewnątrz, a następnie udaliśmy się do wielkiej fontanny znajdującej się w ogrodzie za posiadłością. Ojciec powoli zaczął liczyć znajdujące się dookoła zbiornika żabie posągi.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz