Rozdział XX

684 30 0
                                    

Czas świąteczny minęły bardzo szybko i nim się obejrzałam zostało zaledwie kilka dni do powrotu do szkoły. Tamtego dnia szykowałam się na coroczny bal sylwestrowy organizowany przez przyjaciela mojego ojca, Arnolda Peasegooda. Byli długoletnimi przyjaciółmi, jeszcze z czasów studiów oraz wspólnie pracowali jako prawnicy w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Arni był w naszej rodzinie odkąd sięgam pamięcią, dlatego mimo braku pokrewieństwa między nami nazywałam go wujem.

Siedziałam na pufie przy mojej toaletce, a Tulima zaplatała mi luźnego warkocza. Skrzywiłam się z bólu, kiedy gosposia pociągnęła zbyt mocno za kosmyk moich włosów.

   - Jest już gotowy. - Oznajmiła Tulima.

Wstałam i odwróciłam się bokiem, aby przyjrzeć się mojej fryzurze. Szeroki warkocz spływał po moich plecach, kończąc się troszkę poniżej moich łopatek. Był taki o jakiego prosiłam. Podziękowałam gosposi, a ona skinęła głową i wróciła do reszty domowych obowiązków.

Do wyjścia zostały niepełne trzy godziny, dlatego wróciłam do toaletki i spojrzałam na swoje odbicie. Nie byłam typem dziewczyny, która lubiła się malować. Wolałam swoją naturalną cerę, nawet jeśli nie była w pełni doskonała. Jednak to był bal i wypadało, abym jednak zmusiła się do minimum. Wciągnęłam więc kilka najpotrzebniejszych kosmetyków i zabrałam się za minimalistyczny makijaż, który miał na celu jedynie podkreślić delikatnie rysy mojej twarzy. Gdy skończyłam odkładając zalotkę do szuflady w toaletce, podniosłam się i zbliżyłam do szafy, na której drzwiach wisiał ciemny pokrowiec.

Pociągnęłam za jego zamek i wyciągnęłam mieniącą się drobinkami srebra, szafirową sukienkę. Kiedy miałam już ją na sobie, podeszłam do lustra. Mimo wysokich obcasów, które miałam na sobie, sukienka sięgała niemal do samej ziemi. Miała niewielki dekolt w serce, a jej ramiączka, delikatnie opadały. Dół sukienki odcinała się i lekko unosił na mojej tali, a niewielkie rozcięcie poniżej, odsłaniało moją prawą nogę.

   - Wyglądasz cudownie, kochanie. - Usłyszałam zza pleców głos swojej matki. - Jednak czegoś tu jeszcze brakuje.

Odwróciłam się i spojrzałam na nią pytająco. Ubrana była w ołówkową, bordową suknie sięgającą jej kolan i dekoltem karo. Na jej szyi mieniła się srebrna kolia, a jasne włosy upięte były w eleganckiego koka na boku.

   - Mamo... - Jęknęłam, gdy zatrzymała się tuż obok mnie, a woń jej jaśminowych perfum rozniosła się po całym pokoju.

   - Nie ruszaj się. - Wymamrotała po tym wyciągnęła różdżkę i wykonała nią płynny ruch.

Coś zamigotało w powietrzu, a zaraz po tym znikło. Spojrzałam się na matkę, a ona wskazała na lustro. W jego odbiciu ujrzałam, jak przez kosmyki moich luźno zaplecionych włosów przeplatają się kryształowe kwiaty o różnym kształcie.

   - Teraz brakuje już tylko tego. - Powiedziała i wyciągnęła ze swojej kopertówki srebrny naszyjnik z szafirem, który ostrożnie zapięła na mojej szyi. - Należał kiedyś do twojej babki, a później ona dała go mnie, jako swojej pierworodnej. Teraz to ja daje go tobie. 

   - Dziękuję, jest przepiękny. - Wydusiłam.

   - Możemy już chyba wychodzić. - Uśmiechnęła się i wskazała na drzwi. - Nasi chłopcy się już pewnie niecierpliwią.

   - Jasne. - Powiedziałam i chwyciłam za niewielką torebkę leżącą na moim łóżku. - Myśle, że możemy już ruszać.

Droga na przedmieścia Glasgow, gdzie mieściła się posiadłość wujka Arnie'go, nie trwała zbyt długo. Gdy znaleźliśmy się przy bramie, dostrzegłam w oddali kilka zaparkowanych samochodów oraz powozy. Ojciec zatrzymał się tuż przed schodach wiodących do drzwi frontowych.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz