Rozdział XII

148 18 2
                                    

Obserwując, każdy jego krok, sunęłam zwinnie między konarami drzew, starając się być cicho, jak tylko byłam w stanie. Zostało ich tylko troje... Theo oddzielił się od reszty już jakiś czas temu, twierdząc, że w pojedynkę będzie miał większe szanse. Nie trudno było mu przyznać racji... Problem w tym, że łatwiej jest polować, gdy ofiara też jest osamotniona.

Musiałam jakoś pozbyć się jego towarzyszy. Sprawić, by pozostał sam. W głowię powoli układałam plan... Samotnie nie dałabym sobie z nimi wszystkimi rady, jednak w pojedynkę, z każdym z osobna, miałam szansę.

Mój wzrok padł na Pike. Chłopak szedł najwolniej, przez co dzielił go niewielki dystans od pozostałych. Wzięłam głęboki wdech i chwyciłam za niewielki kamień lezący tuż przy mojej nodze. Przykucnęłam przy kępie krzaków, wyczekując odpowiedniej chwili. Zamachnęłam się i przerzuciłam kamyk na przeciwległą stronę ścieżki. Nie mogłam dać się zdemaskować.

Gdy tylko się odwrócił i zbliżył ostrożnie do krzew, chwyciłam za różdżkę. To był ten moment. Wymamrotałam zaklęcie usypiające, a zaraz po tym chwycił jedną dłonią pień pobliskiego drzewa i osunął się na ziemię.

Odczekałam chwilę, a gdy pozostali niczego nie zauważyli, przebiegłam na drugą stronę. Chwyciłam Pike za nadgarstki. Był znacznie cięższy niż sądziłam. Zaparłam się nogami i z wysiłkiem wciągnęłam chłopaka w ciemność.

   - Wybacz, ale tak będziesz mniej przeszkadzasz... - szepnęłam ledwie słyszalnym głosem.

Pozostawiając go ukrytego pomiędzy gęstymi krzewami, ruszyłam za pozostałą dwójką. Każdy kolejny krok zbliżał mnie do nich. Wiedziałam, że teraz powinno być łatwiej, ponieważ Zabini znacznie przyspieszył, wiedziony czymś znacznie silniejszym od jego własnej woli.

To była chwila, w której mogło mi się udać. Wiedziałam, że będę miała tylko jedną szansę. Musiałam zaryzykować, bo tylko w taki sposób mogłam przechytrzyć mojego wroga.

Sięgnęłam po sztylet przypięty do pasa na moim udzie i zakradłam się między drzewa, graniczące ze ścieżką. Nie była to dobra kryjówka, jednak lepszej nie było. Wiedziałam też, że jedna błędna decyzja może zniweczyć wszystkie moje starania. Czułam jednak w kościach, że jestem gotowa zmierzyć się z moim wrogiem.

Ścisnęłam mocniej rękojeść sztyletu, który dostałam od Cora i przemknęłam między drzewami. Po odczekaniu zaledwie chwili, wyłoniłam się z mroku tuż za moją ofiarą. Dzieliły mnie sekundy od podjęcia kolejnego kroku, jednak wiedziałam, że nie ma już odwrotu.

Kilkoma zwinnymi, szybkimi ruchami zbliżyłam się do niego, nim on sam zdołał mnie usłyszeć i przyłożyłam ostrze do jego szyi, tuż pod brodą.

   - Piśnij choćby słowo, a przysięgam rozetnę ci gardło. - warknęłam do jego ucha, obserwując uważnie oddalającego się od nas Blaise'a.

Poczułam jak jego ciało się spięło, jednak mimo to milczał.

   - Masz robić wszystko co ci rozkażę... - ciągnęłam, ściszonym głosem. - A teraz rusz się... Chyba, że wolisz skonać tu w samotności.

Pociągnęłam go za sobą w mrok lasu, wciąż nie opuszczając dłoni ze sztyletem. Gdy ciemność otoczyła nasze ciała i znaleźliśmy się dość daleko od ścieżki, aby ktokolwiek zdołał nas usłyszeć, popchnęłam go mocno.

Draco zatoczył się i uderzył plecami o drzewo. Jego wzrok padł na mnie, a ja dostrzegłam jak w jego oczach rozbłysła nienawiść połączona z niedowierzaniem.

   - Madeleine... - odezwał się, a ja poczułam coś dziwnego, niezrozumiałego słysząc jak on wymawia moje imię.

   - A spodziewałeś się kogoś innego? - Odwarknęłam, zbliżając się do niego.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz