Rozdział XXXVI

539 27 2
                                    

Siedziałam przy stolę puchonów w wielkiej sali, ślęcząc nad zadanie z astronomii. Nie mogłam się zupełnie skupić, bowiem wszystko wokoło całkowicie mnie rozpraszało. Zrezygnowana podniosłam się z ławki i zabierając swoje rzeczy, postanowiłam udać się do biblioteki, gdzie nikt nie zakłócałby mojego spokoju. Nim, jednak zdołam odejść od stołu, grupa puchonów podeszła do mnie, a ja rozpoznałam między nimi Emily.

   - Maddy, jak dobrze cię widzieć. - Wyznała uradowana blondynka. - I jak podjęłaś decyzję? Masz ochotę udać się z nami na imprezę.

   - Sama nie wiem, jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. - Powiedziałam szczerze i uśmiechnęłam się do dziewczyny.

   - Jest dzisiaj, więc jak będziesz miała ochotę to tylko przypominam... - Odpowiedziała i zbliżyła się do mnie. - Dzisiaj zaraz po ostatnim, wieczornym obchodzie prefektów, w opuszczonej części lochów. - Powiedziała szeptem i odsunęła się. - Mamy nadzieję, że się pojawisz.

   - Jeśli się zdecyduję to z pewnością gdzieś mnie odszukacie w tłumie. - Powiedziałam i w tym samym momencie mój wzrok mimowolnie powędrował za nich.

Do sali wkroczyło kilku ślizgonów, lecz tylko jeden z nich przykuł znacząco moją uwagę. Draco szedł pewnym krokiem, otoczony przez swoich przyjaciół, a jego wzrok na ułamek sekundy napotkał zupełnie niespodziewanie mój. Trwało to chwilę, jednak mimo to poczułam jak przez moje ciało przepłynął dreszcz. Nie widziałam go od czasu, kiedy zaprowadził mnie do miejsca, które było jego ucieczką. Tamtego dnia, jednak było coś co wzbudziło we mnie silniejsze emocję. Uczucia, które nim targały, wydały się tak znajome. Chciałam mu powiedzieć, że czuję coś podobnego, jednak zabrakło mi sił. Milczałam, nie chcąc zdradzić przed nim swoich uczuć i nawet w chwili gdy dotarliśmy w końcu do zamku, a on odprowadził mnie do schodów wiodących do piwnic Hogwartu, nie odważyłam się powiedzieć o tym czego pragnę, choć boje się równie mocno.

   - Madeleine? - Oprzytomniałam na dźwięk swojego imienia. - Wszystko gra?

   - Tak, przepraszam. Zamyśliłam się. - Wydusiłam, spoglądając na dziewczynę. - Jeśli będę to z pewnością odnajdę cię, a teraz wybacz ale muszę już iść.

Nie czekając na odpowiedź puchonki, przecisnęłam się obok nich i wyszłam prędko z sali. Przepychając się miedzy uczniami dotarłam do chłodnej ściany na korytarzu, o którą oparłam się i zaczęłam spokojnie oddychać. Chciałam wyprzeć z głowy to co wywoływało w niej mętlik. Miałam już dość zmartwień i nie potrzebowałam kolejnego problemu. Lora nadal się nie odnalazła, a ja bezustannie martwiłam się o to, że ktoś znów się pojawi i zapragnie medalionu.

   - Panno Aurum. - Usłyszałam głos profesor Sprout.

   - Tak? - Zapytałam zaskoczona i podniosłam wzrok, dostrzegając niską, przysadzistą czarownice.

   - Mam do ciebie prośbę. - Wydusiła lekko zdyszana. - Oczywiście, jeśli dysponujesz wolnym czasem i masz chęci. Nie mam kogo poprosić, a tobie ufam.

   - W czym mogłabym pomóc? - Zapytałam zaciekawiona.

   - Obiecałam Hagridowi kilka tykwobulw, a mam jeszcze wiele spraw niecierpiących zwłoki i nie dam rady się rozdwoić. - Powiedziała, a na jej twarzy pojawiło się lekkie zmartwienie. - Dałabyś radę zabrać kilka roślin ze szklarni i zanieść do chaty gajowego?

   - Oczywiście. - Powiedziałam i skinęłam głową.

Mając wymówkę, aby na chwilę odłożyć rozwiązanie zadania z astronomii, udałam się prosto do szklarni. Odnalezienie drewnianej skrzynki wypełnionej zielonymi roślinami nie zajęło mi zbyt długo. Gdy wrzuciłam kilka tykwobulw do płóciennego woreczka, udałam się prosto do chaty Hagrida. Szłam żwawym krokiem obserwując budzącą się do życia przyrodę, a chłodny wiatr lekko powiewał moimi włosami. Zbaczając ze ścieżki i podążyłam polaną, chcąc dostać się szybciej do gajowego. Kiedy ostrożnie schodziłam z niewielkiego wzgórza, coś czarnego przecięło mi drogę. Zatrzymałam się gwałtownie, a z rąk wypadł mi woreczek. Znajdujące się w nim rośliny rozsypały się na świeżo wzrastającą trawę.

   - Na merlina! - Jęknęłam i schyliłam się aby pozbierać tykwobulwy.

Gdy ostrożnie podnosiłam każdą z roślin, tuż obok mnie wylądował kruk. Spojrzałam się gwałtownie na niego i ujrzałam, że ptak ten mi się przygląda. Pokręciłam głową i nie zwracając na niego uwagi wsadziłam do woreczka ostatnią roślinę. Kiedy się podniosłam usłyszałam donośny krakanie.

   - Czego chcesz? - Warknęłam w stronę ptaka. - To nie dla ciebie. Uciekaj. 

Nie zwracając uwagi na zwierzę podążyłam dalej. Kiedy dotarłam na miejsce, przekazałam gajowemu rośliny, a ten zaproponował mi herbatę, jednak wiedząc, że mam wiele do zrobienia podziękowałam mu i udałam się drogą powrotną do zamku. Wspięłam się na szczyt jednego ze wzniesień, gdy usłyszałam krząknięcie. Podniosłam się raptownie lekko zziajana i spojrzałam w miejsce skąd dochodził głos. Nikogo tam nie było. Pokręciłam głową, myśląc, że to tylko moja wyobraźnia, lecz wtedy usłyszałam tuż za mną męski głos.

   - Dokąd się tak spieszysz? - Powiedział spokojnie.

Odwróciłam się szybko i ujrzałam dobrze mi znaną sylwetkę chłopaka, odzianego w czarne szaty. Czerń jego włosów mieniła się w wiosennym słońcu, a ciemne oczy wpatrywał się w mnie. Przełknęłam ciężko i zrobiłam ostrożnie krok do tyłu.

   - Co tu robisz? - Wydusiłam drżącym głosem.

Jego wzrok skierował się niżej i przez chwilę utkwił na srebrnym łańcuszku wystającym znad mojej szaty. Chwyciłam dłonią za medalion skrywany pod moim ubraniem i odsunęłam się od niego o kolejny krok w tył. Na jego twarzy pojawił się ledwo widoczny uśmiech.

   - Nie oddam go. - Oznajmiłam podniesionym głosem. - Nie dostaniesz go, nie ufam ci.

   - Myślałem, że ostatnie wydarzenia, dały ci do zrozumienia, że ci który go pragną będą wracać i krzywdzić ciebie lub być może kolejne bliskie ci osoby. - Jego głos był całkowicie opanowany. - Bo powiedz mi jak miała na imię ta blondyneczka... Wiesz może co u niej słychać?

   - Jeśli to twoja sprawka i skrzywdziłeś Lorę to przysięgam, nie ręczę za siebie... - Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i wściekła wymierzyłam ją w niego.

   - Mnie nie kręcą takie zabawy, wolę takie sprawy załatwiać osobiście. - Zbliżył się a koniec mojego różdżki dotknął jego torsu. - Jednak, ten kto jest za to odpowiedzialny zapewne wróci i być może tym razem będzie bardziej skuteczny.

   - Nie ufam ci, bo jak można ufać komuś kogo się zupełnie nie zna. - Wydusiłam opuszczając dłoń, w której trzymałam różdżkę. - Nie znam nawet twojego imienia.

Jego wzrok wciąż utkwiony był we mnie, lecz nie wydusił ani słowa. Zrobiłam kilka ostrożnych kroków w tył odsuwając się od niego. Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową.

   - Zrozum ja nie potrafię, boje się... - Jęknęłam, a gdy on nie zareagował, odwróciłam się chcąc odejść w stronę zamku.

   - Corvus. - Powiedział gdy się tylko odwróciłam. - Tak mnie zwą.

Zatrzymałam się na chwilę. Chciałam coś z siebie wydusić jednak, gdy odwróciłam się jego już tam nie było. Westchnęłam, a następnie podążyłam ponownie w stronę zamku.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz