Rozdział XX

107 15 0
                                    

W blasku porannego światła, które przedzierało się przez zasłony, próbowałam utrzymać się w ostatnich chwilach snu. Nie chciałam dać się porwać przez jawę, która nieubłaganie zbliżała się do mnie. W tym kruchym stanie przetrwania uparłam się, że kontynuuję sen, przytulając się do poduszki i zakrywając twarz, jakbym chciała zablokować świat.

Jednakże poranna cisza, która zawsze otaczało mnie swoim melancholijnym urokiem, została nagle przerwana przez dyskretny, lecz nieuchwytny dźwięk. To nie było brzęczenie budzika, lecz głos Iris. Jej pojawienie się przyniosło ze sobą mroczne powiewy rzeczywistości, wprowadzając do powietrza napięcie.

Z wysiłkiem uniosłam się, opierając się na łokciach. Moje ciało odczuwało ciężar nocy, której nieprzespane godziny w końcu złapały mnie w swoje mroczne sidła. Głowa kręciła mi się, a umysł powoli wypływał na powierzchnię z głębokich wód snu.

Moje oczy natknęły się na nieprzeniknione spojrzenie elfki, która z gracją siedziała a skraju mojego łóżka. Jej długie, jasne włosy opalizowały w blasku porannego słońca. Były misternie splecione, ukazując zarówno delikatność, jak i siłę drzemiącą w jej wnętrzu.

Iris była ubrana w długą, przepiękną suknię z cienkiego jedwabiu, którego odcień przypominał barwę liści drzew w gęstym lesie. Ta wysublimowana kreacja zdawała się być złączona z naturą, jakby przyroda osobiście włożyła swoje piękno w każdą nić materiału. Haftowane wzory, ukrywające tajemnicze symbole, delikatnie ozdabiały rękawy i wyeksponowany dekolt sukni, nadając jej jeszcze większej elegancji. Każdy szew, każde zdobienie było wykonane z precyzją i artystycznym wyczuciem.

Jej stopy, które unosiły się nad podłogą w mistycznej gracji, były owinięte w miękkie, skórzane buty, idealnie dopasowane do jej postaci. Każdy jej krok musiał być płynny i niemal bezdźwięczny, jakby sama ziemia oddawała jej hołd i składała ciche ukłony pod jej stopami. Być może to właśnie dlatego, że poruszała się tak delikatnie i płynnie, nie usłyszałam nawet odgłosu, gdy zakradła się do mojej komnaty.

- Mam nadzieję, że masz co najmniej godny powód, by mnie budzić o tej porze. - odezwałam się zaskoczonym i zaspanym głosem.

Iris spojrzała na mnie chłodnym spojrzeniem, utrzymując w sobie zimną powściągliwość.

- Przysłał mnie Cor. - oznajmiła Iris oziębłym tonem.

Uniosłam się z łóżka, odrzucając senną otoczkę i przyjmując determinację w swoim spojrzeniu. Musiałam być gotowa na to, co miało nadejść. Iris nie przyszła tu tylko po to, by mnie obudzić.

- Rozumiem, że Cor nie wysłał cię bez ważnego powodu - powiedziałam, stając na nogi i przekraczając granicę między snem a rzeczywistością.

- Podobno rzuciłaś mu wyzwanie. - dodała Iris, a w jej pięknych oczach dostrzegłam cień podziwu.

- Chcę, aby na chwilę zastygł w swojej zadufanej pewności siebie i zdał sobie sprawę, że istnieją siły, przed którymi nawet najbardziej zuchwały musi się schylić - wyznałam, emanując pewnością siebie.

Iris spojrzała na mnie ze stoickim spokojem, a w jej oczach dostrzegłam zaciekawienie.

- Powierzył mi zadanie ubrania cię w coś odpowiedniego. - wyjaśniła, a jej ton wciąż pozostał chłodny.

Wyciągnęła swoją długą i smukłą dłoń, wskazując na stół, na którym spoczywał zestaw mojej przyszłej zbroi. Powoli zbliżyłam się do niego, przyciągana tajemnicą i potęgą, które wydobywały się z tych czarnych skórzanych spodni, misternie wyhaftowanych wzorami. Ich idealne dopasowanie do mojej sylwetki emanowało siłą i niezachwianą determinacją. Wzrok mój spoczął na delikatnej, kremowej koszuli, której subtelność kontrastowała z twardością spodni, tworząc harmonijną równowagę. Jednak najbardziej zapierające dech w piersiach było z pewnością serce tej zbroi – gorset, ozdobiony mistycznymi runami i starannie wykończony metalowymi ozdobami. Był to prawdziwy majstersztyk krawieckiego kunsztu.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz