Rozdział XI

155 19 0
                                    

Stałam przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu. Obsydianowa suknia opinała się na moim biuście oraz w talii i delikatnie rozszerzała od bioder w dół. Świadomie wybrałam właśnie tę suknię, była kobieca, a zarazem nie krępowała moich ruchów. 

Poprzestając na pobieżnej obserwacji mojego wyglądu, sprawiałam wrażenie delikatnej, bezbronnej łani. I tego właśnie pragnęłam. Stworzyć iluzję bezradnej istoty, zdanej na łaskę wybawcy... Tak abym mogła pozostać niezauważona, gdy zapoluje na swojego wroga. 

Celowo zdecydowałam się na udział w łowach. Były idealną przykrywką, dla mojego planu. Mrok lasu idealnie nadawał się na osłonę, w której mogłabym się skryć, tak aby schwytać szpiega i wydobyć z niego prawdę, choćby przy pomocy siły lub ukrytego pod moją suknią sztyletu, przypiętego skórzanym pasem do mojego uda.

Musiałam odkryć prawdę i wyprzedzić o kolejny krok moich wrogów. Ta jedna myśl wystarczyła, by dać mi siłę. Wzięłam głęboki oddech, po czym wybiegłam z dormitorium, póki miałam jeszcze odwagę to zrobić.

Weszłam po schodach na hol i przystanęłam na chwilę przed zamkniętymi drzwiami prowadzącymi do wielkiej sali. Zawahałam się, gdy moja dłoń zetknęła się z hebanowym drewnem, a do moich uszu dotarła melodyjna gra skrzypiec. Ostatnia szansa by zawrócić, pomyślałam. Po chwili popchnęłam lekko drzwi, które otworzyły się i ukazały mi gromadzących się wewnątrz uczestników łowów. 

Powiodłam wzrokiem po zgromadzonych, próbując odszukać Em. Nigdzie jej nie było. Zamiast tego dostrzegłam bogate i barwne stroje zebranych. Poczułam, że i na mnie spoczęło wiele oczu, dlatego uniosłam wysoko głowę i podążyłam pewnym krokiem przez środek sali. 

Zatrzymałam się dopiero przy stolę, obok którego zebrało się kilku puchonów. Rozejrzałam się raz jeszcze w poszukiwaniu Em. Zamarłam. Zimny dreszcz popełzał po moich plecach, a oddech stał się płytszy. 

Po przeciwległej stronie sali stał ten, na którego zapragnęłam zapolować. Ubrany był w ciemne spodnie, dobrze przylegające do jego nóg, czarną koszulkę oraz skórzaną kurtę w tym samym kolorze. Jego wygląd zdradzał, kim pragnął być tego wieczoru. Jednak gdyby tylko wiedział, co zaplanowałam... Kiedy jego wzrok omiótł mnie od stóp do głów i z powrotem, zacisnęłam nerwowo dłonie w pięści.

   - Tu jesteś! - usłyszałam zza swoich pleców głos Em.

Odwróciłam się gwałtownie.

   - Szukałam cię... - odparłam, pozwalając odpłynąć fali gniewu, która do mnie napłynęła. 

   - Mieliśmy wiele pochodni do rozpalenia... I trochę nam to wszystko zajęło. - uśmiechnęła się do mnie. 

Zanim zdołałam odpowiedzieć, w sali zapadła cisza, po czym wszyscy spojrzeli w stronę wzniesienia. 

   - Witam wszystkich na łowach ku czci bogini Aine. - donośny głos McGonagall poniósł się między zgromadzonymi. - Z ramieniem dyrektora oraz całego entourage, pragnę życzyć udanych łowów. 

   - Panno Wilson. - Jej wzrok spoczął na rudowłosej dziewczynie stojącej tuż obok niej. - Oddaje głos pani. 

   - Dziękuje, pani profesor. - Ava Wilson, krukonka oraz prefekt naczelny, skinęła głową w stronę McGonagall i stanęła w miejscu gdzie jeszcze chwilę temu stała opiekunka gryfonów. - Zgodnie z tradycją, jako przedstawiciel ostatniego roku, zostałam wybrana, aby rozpocząć tegoroczne łowy. Jednak zanim rozbrzmi dźwięk rogów, a dziewczęta podążą w stronę lasu chciałabym przypomnieć wam kilka zasad. 

Przez tłum zgromadzonych przeszedł cichy pomruk.

   - Każda połączona ze sobą para, dzięki bogini Aine, musi powrócić na polanę, gdzie będzie czekała na nią uczta... Pamiętajcie, w lesie nie będziecie sami... - ciągnęła spokojnie. - Dlatego nie wolno wam zbaczać z wyznaczonej ścieżki. 

Wiedziałam, że nie mogę grać według ustalonych zasad, bo nie chciałam być zwierzyną łowną. Pragnęłam zostać łowcą na własnych zasadach.

   - A więc, z błogosławieństwem bogini Anie... Mam zaszczyt rozpocząć łowy. - Oznajmiła krukonka. - Panie przodem... Łowcy, wy wyruszycie nieco później... 

W milczeniu podążyłam za resztą uczestniczek kierujących się w stronę błoni. W chwili, gdy moje ciało otulił chłodny wiatr, moje oczy ujrzały rozświetloną przez pochodnie ścieżkę, która wiodła wprost do lasu, nad którym rozciągało się rozgwieżdżone nieba. 

Nie tracąc czasu, przyspieszyłam kroku... W chwili gdy przekroczyłam granice lasu, w oddali rozbrzmiał dźwięk rogów. Zaczęło się.

Pobiegłam naprzód, aż do momentu gdzie ścieżka rozgałęziła się na wiele dróg. Zatrzymałam się i pozwoliłam, aby każda z uczestniczek wyprzedziła mnie. Odczekałam krótką chwilę i gdy nikt mnie nie widział, wkroczyłam w mrok lasu, zbaczając ze ścieżki. 

Wiedziałam jak wiele ryzykuje zapuszczając się w las, jednak tylko w mroku mogłam się zaczaić... Po kilku minutach pojawili się pierwsi łowcy, biegnący prosto przed siebie. Pojawiali się kolejni... W głowię pojawiały się myśli, że może nie powinnam była tego robić, a potem... 

Do moich uszu dotarły prymitywne okrzyki... Przewróciłam oczami, gdy dostrzegłam czwórkę ślizgonów. Któż inny... 

   - Stary, mówiłem ten pomysł jest kozacki. - wydyszał Theo. - Laski uwielbiają jak się o nie trochę powalczy, a tu masz wszystko podane na tacy... Wystarczy wkręcić jej bajeczkę o bogini i już jest twoja!

Z wielkim wysiłkiem powstrzymałam się, przed ujawnieniem swojego położenia i wygarnąć tym zarozumiałym dupką. Zastanawiałam się tylko, czy mogłabym się po nich spodziewać czegoś innego. Cała ta banda przystająca z Draco była siebie warta. 

   - To może warto przyspieszyć kroku zanim ostatnia warta uwagi panienka zostanie przechwycona przez konkurencję? - zapytał Zabini.

   - Blaise! Draco ma to w nosie. - Zaśmiał się Pike. - Ma pewniaka. Pansy będzie czekać na niego i nikogo nie dopuści do siebie.

   - A dlaczego uważasz, że ja miałbym na nią ochotę? - głos Draco zabrzmiał niemal kpiąco. 

   - W takim razie... Czekam na imię tej, której dotknąć mi nie wolno. - ciągnął Zabini, podnosząc dłonie w poddańczym geście.- Nie chcę nieporozumień. 

Draco zatrzymał się w tej samej chwili, zaledwie metr ode mnie. Wstrzymałam oddech, a serce zamarło mi w piersi. Bałam się, że mnie usłyszał lub zdołał, jakimś cudem, dostrzec w mroku. To nie mogło się teraz wydarzyć... Nie taki był plan... W głowię szykowałam już drogę ucieczki, nie mogłam zdradzić się na samym początku. Niepewność sprawiła, że przeszył mnie lodowaty dreszcz. 

   - Nie ma takiej. - odpowiedział Draco, a w jego głosie rozbrzmiała nuta obojętności. - Wszystkie wydają się być mocno przeciętne... Bierzcie to co wpadnie wam w ręce, mi jest to zupełnie obojętne. 

Theo i Pike zawyli głośno, niczym dzikie, zagubione szczeniaki. Przepychając się pobiegli naprzód, a ich śmiech odbił się echem między drzwiami. Zabini zaśmiał się i poklepał blondyna po plecach, po czym przyspieszył kroku w ślad za resztą. Draco obrócił się niepewnie w moją stronę i spojrzał w mrok ze zmarszczonymi brwiami. Nie mógł mnie widzieć i byłam tego niemal pewna... Chwyciłam za rękojeść sztyletu, skrytego pod moją sukienką. Byłam gotowa, jednak on w tej samej chwili wyprostował się i ruszył powolnym krokiem w stronę, w którą podążyli jego przyjaciele. 

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz